Spirala czasu
Nowy rok kościelny, liturgiczny rozpoczyna się dokładnie od pierwszej niedzieli Adwentu, a kończy na sobocie 34. tygodnia zwykłego. Po drodze mamy w nim okazję przeżyć okres Bożego Narodzenia, czas Wielkiego Postu i Wielkanocy i najdłużej trwający, równie obfity w przeżycia – okres zwykły. Już na pierwszy rzut oka widać, że choć rok kalendarzowy ma tyle samo dni i tygodni, co rok liturgiczny – to różnią się wieloma elementami (początek roku liturgicznego przypada na koniec listopada i początek grudnia). Podstawową różnicą jest jakby zupełnie inna filozofia: rok liturgiczny ma na celu głosić chwałę Bożą i uświęcać wiernych. Stąd też cała historia zbawienia, przekazana nam na kartach Biblii, wtłoczona zostaje w ramy jednego roku, byśmy mogli stopniowo odsłaniać całe Misterium Chrystusa: oczekiwanie, zwiastowanie, nadejście, działalność, śmierć, powrót, nowe życie. Co więcej: na kontemplację tych Bożych tajemnic mamy nie jeden rok, ale tyle lat, ile Pan Bóg pozwoli nam żyć. Bo każdy rok jest okazją, byśmy na te wydarzenia spojrzeli inaczej, nieco dojrzalej. Co roku jesteśmy w jakimś sensie inni – inaczej przeżywamy Adwent czy Boże Narodzenie, mając lat 5, 18, 35 czy 80. Nasz udział w roku liturgicznym porównuje się czasem do spirali: kręcimy się w kółko – ale każdy dzień jest na innym miejscu tego koła. Cała chrześcijańska mądrość polega na tym, by ten ruch w koło postępował ciągle w górę – jak w spirali, to znaczy: by przeżycia roku liturgicznego z roku na rok były coraz głębsze, bardziej zrozumiałe, wnoszące w nasze życie kolejne, nowe wartości duchowe, dające nam szansę weryfikowania naszego postępowania.
Odsłona pierwsza – Adwent
Już na samym początku Adwentu słyszymy słowa Chrystusa: „Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy pan domu nadejdzie”. Jest to pierwsza prawda: musimy być nieustannie przygotowani na przyjście Pana. Bo Adwent – to czynne, aktywne przygotowanie się na radość Bożego Narodzenia.
W ciągu tego czasu radosnego oczekiwania na przyjście Zbawiciela nie raz w liturgii mszalnej usłyszymy słowo: „czuwajcie”. Niejednokrotnie spojrzy na nas surowo św. Jan Chrzciciel i przypomni głosem wołającego na pustyni o potrzebie naprawy życia i przemiany.
Dlaczego? Czyżby Bóg bał się, że prześpimy to wielkie wydarzenie?
Czy nawoływania: miejcie się na baczności, czuwajcie, uważajcie, prostujcie drogę Panu nie są swego rodzaju zgrzytem w naszej radości oczekiwania?… Pozornie tak, ale kiedy się bliżej temu przyjrzymy, dostrzeżemy, że każde wielkie wydarzenie musi być poprzedzone solidnym przygotowaniem.
Podobna postawa powinna wytworzyć się i u nas, którzy przeżywamy czas przygotowania się na przyjęcie do naszych serc narodzonego Chrystusa, a w dalszej perspektywie do przygotowania się na powtórne przyjście Chrystusa, na Sąd Ostateczny. Swoje miejsce musi w nas znaleźć chrześcijańska radość, ale także umiejętność wyrzeczenia. (…)
Na cóż byłyby nasze adwentowe dni przygotowania na przyjście Chrystusa, skoro byśmy o Nim mieli potem zapomnieć? Po co nasz trud, nasze wyrzeczenia, kiedy w niczym nasza miłość do Boga i ludzi nie uległaby polepszeniu, nasza wiara w Boga nie stałaby się bardziej dojrzała?
Jeśli nasze pragnienie przygotowania się na przyjście Pana będzie odpowiednio silne, wtedy Bóg z pewnością, obdarzywszy nas swoimi łaskami, przyjdzie do nas, by z nami pozostać aż do czasów, kiedy będziemy mogli widzieć się z Nim twarzą w twarz, kiedy będziemy mogli trwać w wiecznej radości.
„Tak więc czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy przyjdzie ten czas”.
(za: ks. dr W. Przeczewski – oryginalna wersja artykułu)