24. niedziela zwykła [komentarz do Ewangelii]

Nadzieja

„A zbliżali się do Jezusa wszyscy poborcy i grzesznicy, by Go słuchać.” Byli Nim zafascynowani. Przychodzili z ciekawością, czekając na Jego słowo. Słuchali, szukając odpowiedzi na swe pytania. Przynosili ze sobą cały bagaż swoich grzechów, życiowych komplikacji i dramatów. Nigdy ich nie odtrącał. Nie potępiał. Nie gardził nimi. Nie obdarzał niewybrednymi epitetami. Nie patrzył jak na gorszych, nieczystych. Kładł się z nimi przy stole, jadł i pił we wspólnocie, jakby byli najzacniejszymi gośćmi, pobożnymi i sprawiedliwymi. Mówił, że Bóg ich kocha. Że szuka ich i cieszy się, gdy może ich odnaleźć. Nigdy jeszcze nie słyszeli takich słów. I nigdy nie czuli takiej nadziei.

Oburzenie

„I szemrali faryzeusze i uczeni w piśmie mówiąc: Ten przyjmuje grzeszników i je razem z nimi!” Byli oburzeni. Nie wyobrażali sobie, jak można bratać się z takim motłochem. Przecież to zdrajcy, kolaboranci, złodzieje, wysługujący się rzymskiemu okupantowi. Ludzie z marginesu, nie zachowujący przykazań, nieczyści, opętani pogańską ideologią. Prostytutki i rozpustnicy, gorszyciele, na których czeka kara Boża. Gdyby choć jeszcze wyrażali skruchę, prosili o wybaczenie, gdyby ukorzyli się publicznie, przyjmując przewidziane świętym prawem kary… Ale tak? Jak mogą z taką bezczelnością kłaść się z rabbim Jehoszuą przy jednym stole? I dlaczego On na to nie reaguje, skoro – jak o Nim mówią – jest sprawiedliwy?

Miłosierdzie

„A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go.” To zdanie z przypowieści Jezusa jest momentem kulminacyjnym całego opowiadania. W tej scenie spotykamy Boga. Pocałunek wybiegającego na drogę ojca, pragnącego objąć powracającego (bynajmniej nie z miłości i skruchy) syna-bankruta, ponoszącego słuszne konsekwencje swej głupoty i pychy, jest kwintesencją miłosierdzia. To ono właśnie zgorszy oburzonego „niesprawiedliwym” postępowaniem ojca starszego brata z przypowieści. Miłosierdzie jest bowiem zawsze „niesprawiedliwe”. Tak jak Bóg jest (na szczęście!) „niesprawiedliwy”. Gdyby był – jak to czasem jeszcze powtarzamy w wyuczonych formułkach – „sędzią sprawiedliwym”, to z naszymi grzechami i niewiernością wobec Niego bylibyśmy w straszliwej sytuacji… Na szczęście On nie jest sprawiedliwy według naszej, ludzkiej, opisanej paragrafami prawa sprawiedliwości. Jest miłosierny. A miłosierdzie to zawsze coś, co się nie należy, coś niezasłużonego, dla wielu gorszącego, wręcz skandalicznego. W logice Boga „miłosierdzie góruje nad sądem”. Czy zrozumieją to poprawni „starsi bracia” wciąż gorszący się Bogiem, „który nigdy nie męczy się przebaczaniem”?

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)