„Powiedział to do tych, którzy byli przekonani, że są sprawiedliwi…”
Z pewnością spotkał się z zarzutami. Dziś zapewne też by je usłyszał. Co mógłby usłyszeć Jezus? Że prowokuje, wymyślając takie przykłady. Bo jakoś tak dziwnie się składa, że w opowiadanych przez Niego historiach negatywnymi bohaterami są zazwyczaj ludzie religijni i pobożni, w pozytywnym zaś świetle ukazani są najczęściej ci, od których porządny człowiek winien się trzymać z daleka. A to Samarytanin-odszczepieniec, który (oczywiście w przeciwieństwie do gorliwego lewity i zapracowanego kapłana) pomaga napadniętemu wędrowcowi. A to poganka spod Sydonu, czy wódz wrogiej syryjskiej armii, przeciwstawieni – jako prawdziwie wierzący – synagogalnej wspólnocie Jego rodzinnego miasta. Rzymski setnik – dowódca żołnierzy okupujących zniewoloną ojczyznę, który ma ponoć wiarę, jakiej próżno by szukać w całym narodzie wybranym. To znowuż celnicy (złodzieje i kolaboranci) oraz prostytutki, którzy – zgodnie z Jego słowami – mają być pierwsi w Królestwie Boga, wyprzedzając przyzwoitych ludzi. Religijnych dostojników nazywa hipokrytami, spiera się z kapłanami, występuje przeciw czcigodnej, świętej tradycji. W obronę zaś bierze zdrajców i rozpustników. Tak właśnie robi teraz w tej wymyślonej przez siebie opowieści, dyskredytując modlitwę pobożnego, zachowującego religijne nakazy człowieka, bo więcej dla Niego znaczy chwilowe (i przecież nie wiadomo czy szczere) ukorzenie się kolaboranta i złodzieja. Cóż za stronniczość i uprzedzenie! Czy można dłużej to tolerować?”
„Powiedział to do tych, którzy byli przekonani, że są sprawiedliwi, a innych mieli za nic…” Dziś mówi to do nas. Może się nam to nie podobać, bez trudu przecież znaleźlibyśmy Mu lepszych adresatów tych nauk. Możemy udać, że nie słyszymy. Albo wymyślać pokrętne interpretacje Jego słów. Ale On mówi to do nas. I o naszej mówi pobożności. Zwłaszcza, gdy zamiast rąk wyciągniętych w geście pojednania do sióstr i braci towarzyszy jej nasza zaciśnięta pięść.
„Faryzeusz, skupiony na sobie, tak się modlił: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: drapieżni, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak ten celnik. Poszczę dwa razy w tygodniu, daje dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam.” Tak wygląda modlitwa człowieka, który jest skupiony na sobie (tekst grecki mówi dosłownie: „stanął do siebie”). To nie on adoruje Boga. To Bóg jest zobowiązany, by być w kręgu jego adoratorów. Można modlić się „do siebie”. Adorować siebie. Istnieje pewien rodzaj religijnego narcyzmu blisko sąsiadujący z bałwochwalstwem… Można modlić się, tropiąc zło w nielubianych ludziach. Wtedy modlitwa ubliża Bogu. Można w modlitwie wynosić się z pychą ponad innych. Taka modlitwa jest hipokryzją. Nasza modlitwa mówi bardzo wiele o nas samych. Mówi o naszym postrzeganiu świata. Faryzeusz z Jezusowej przypowieści widzi w ludziach wyłącznie zło. I wydaje się, że ostatecznie również źle im życzy… Dlaczego nie dziękuje Bogu, że może modlić się razem z celnikiem, który znalazł się obok niego w świątyni? Czemu nie cieszy się, patrząc z nadzieją na grzesznego brata, który być może chce odtąd zmienić swoje życie? Jest jakaś mroczna tajemnica zła w sercu pobożnego pyszałka…
„Boże daj się przebłagać mnie grzesznemu!” Pokorne wołanie skruszonego grzesznika otwiera perspektywę nadziei. Ten, który nie próbuje się usprawiedliwiać, odejdzie usprawiedliwiony. Zbawiony. Bóg bowiem nigdy nie męczy się okazywaniem miłosierdzia. Nie pojmie jednak tego nigdy niemiłosierny.
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)