Tego dnia wychodził na rynek aż pięć razy. Począwszy od świtu, co kilka godzin, aż do wieczora. Szukał robotników do pracy w swojej winnicy. Gdy pierwsi już pracowali, pragnąc zarobić obiecanego denara dniówki, on przyprowadzał wciąż i wciąż następnych. Aż do ostatnich, przybyłych tylko na godzinę, już pod sam koniec dnia. Miał przecież prawo robić to, na co miał ochotę. On był właścicielem winnicy i on płacił. Chciał widać zlitować się nad tymi, którym przez cały dzień nie udało się znaleźć zatrudnienia. Zatroszczył się, by nie wrócili do domu z pustymi rękami.
Zaskakująca jest postawa gospodarza z przypowieści Jezusa. Wydaje się, że bardziej, niż na doglądaniu prac w winnicy, zależy mu na zatrudnieniu bezrobotnych. Spędza dzień na nieustannym wychodzeniu na rynek i szukaniu robotników, których „nikt nie najął”. Jakby nie chciał dopuścić, by ktokolwiek czuł się niepotrzebny, bezwartościowy. W jego winnicy miało znaleźć się miejsce dla wszystkich. A miała się ona stać czymś więcej, niż tylko miejscem pracy dla najemników.
Najbardziej zaskakujący jest jednak rachunek ekonomiczny, którym kieruje się gospodarz winnicy. Prowokująca wręcz jest jego szczodrość dla przysłowiowych „robotników ostatniej godziny”. Nie stosuje się do powszechnie obowiązujących zasad sprawiedliwości. Irytuje tych, którzy odbierając umówioną wcześniej zapłatę, czują się pokrzywdzeni i wykorzystani, z zazdrością patrząc na hojnie wynagradzanych szczęściarzy. Gorycz pretensji zabija pokój i wdzięczność z dobrze przeżytego, owocnego dnia.
Opowiedziana przez Jezusa przypowieść nie jest relacją z nieopłacalnych ekonomicznie posunięć rozrzutnego gospodarza. To opowieść o Bogu, mającym – jak widać – swoją własną zbawczą ekonomię i swoje priorytety. To Bóg, który nieraz gorszy „sprawiedliwych” i zapatrzonych w moc prawa. On właśnie jest gospodarzem, właścicielem winnicy, a właściwie – bo takiego słowa używa Ewangelia – „oikodespotes”, czyli panem domu, ojcem rodziny. Jego wezwanie: „chodźcie do mojej winnicy”, to coś więcej niż oferta pracy. To zaproszenie, by nie czuć się już najemnikiem, a stać się częścią jego rodziny, jego domu. By doświadczyć wspólnoty z innymi, którzy – w różnych sytuacjach swego życia – znaleźli się wraz z nami w winnicy pana. Czy uda się nam – nie ulegając pokusie zazdrości i osądzania – ucieszyć się dobrocią gospodarza, który „ze swoim robi, co chce”, szafując hojnie swoim miłosierdziem? On zaprasza do swej winnicy także tych, których obecności nigdy byśmy się nie spodziewali…
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)