„Jeżeli kobieta ma upływ krwi przez długi czas, poza normalną miesiączką, albo gdy ten upływ przeciągnie się poza okres miesiączkowania, będzie nieczysta tak jak w dniach comiesięcznego krwawienia. Każde łóżko, na którym się położy w czasie upływu krwi, będzie nieczyste, i każda rzecz, na której usiądzie, będzie nieczysta (…). Każdy, kto by dotknął tych rzeczy, będzie nieczysty.” (Księga Kapłańska 15,25-27).
To cud, że jeszcze żyła. Dwanaście lat permanentnego krwotoku… Uchodzącego z niej życia. Dwanaście lat przeżytych w fizycznym i psychicznym cierpieniu. W upokorzeniu. Z poczuciem ciążącego piętna. W rytualnej nieczystości. W bolesnej samotności, gdy nie mogła być blisko tych, których kochała. W bezradności, gdy patrzyła jak traci wszystkie oszczędności, nie otrzymując upragnionej pomocy. Bez nadziei, bo czuła się coraz gorzej i wydawało się, że nic nie odmieni już jej losu. Czy można dziwić się jej determinacji tamtego dnia?
„Usłyszała o Jezusie…” Na szczęście ktoś powiedział jej o Nauczycielu z Nazaretu. Jak ważne jest usłyszane w cierpieniu słowo dobrej nowiny o Jezusie. Jest jak światło w ciemności. Wskrzesza nadzieję. Rodzi wiarę. Dlatego przeciskała się wtedy przez napierający na Jezusa tłum. „Jeżeli dotknę choćby Jego płaszcza, będę uratowana” – powtarzała sobie. I tak się stało. „Zaraz wyschło źródło jej krwi i poczuła, że jest uleczona ze swego bicza” – mówi dosłownie Ewangelia. „Biczowana” przez dwanaście lat swym cierpieniem, teraz była wolna.
Stanęła przed Jezusem drżąc z przerażenia. Wiedziała, że poczuł jej dotyk, tak jak ona czuła uzdrawiającą moc, wychodzącą od Niego. Tamtego dnia mnóstwo ludzi dotykało Jezusa, ocierając się o Niego w tłumie. Jednak tylko ten dotyk był ważny. Był spotkaniem. Wyznaniem wiary. „Wiedząc co się jej stało, przyszła i przypadła do Niego i powiedziała Mu całą prawdę”. To dlatego chwilę wcześniej zapytał: „Kto Mnie dotknął?”, rozglądając się, aby ją zobaczyć. Uleczenie z uciążliwej dolegliwości było dopiero preludium uzdrowienia jej życia.
To drugie przychodzi zawsze, gdy człowiek gotów jest wyznać Jezusowi całą prawdę o sobie. Nie dlatego, że On tej prawdy nie zna. Dlatego, że nam trudno jest uznać prawdę o nas samych. Jest to bowiem także prawda o naszej grzeszności – „uchodzącym z nas życiu”. O lęku, zawiedzionych nadziejach i życiowych porażkach. O bezradności, uświadamiającej nam, że nie jesteśmy panami swego życia. Niech w takich chwilach nie zabraknie nam determinacji ewangelicznej kobiety. I pragnienia „dotknięcia” Jezusa z wiarą w Jego moc. Byśmy mogli usłyszeć: „Córko, synu, wiara twoja cię uratowała. Idź w pokoju. Bądź uzdrowiona, bądź uzdrowiony od swego bicza”.
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)