Filozof Immanuel Kant mówił (już w XVIII w.), że „w doktrynie o Trójcy Świętej pojmowanej dosłownie nie ma absolutnie nic do zastosowania w praktyce”. Inaczej mówiąc: w Trójcy Świętej nie ma nic, co mogłoby zainteresować ludzi. Zaskakujące, jak wielu praktycznych zwolenników tej tezy Kanta moglibyśmy znaleźć wśród dzisiejszych chrześcijan.
Jeśli skupimy się na teologicznych terminach (włącznie z pojęciem „trójca”), próbujących nieporadnie wyrazić tajemnicę Boga, poczujemy się skonsternowani. Nie tylko faktem, że próżno by ich szukać w Biblii (pojawiają się dopiero na fali dużo późniejszych teologicznych dysput), ale również z powodu ich hermetyczności i abstrakcyjności (przynajmniej dla kogoś nie wgłębiającego się w teologiczną, czy filozoficzną problematykę). „Trójca”, „istota”, „substancja”, „natura”, „hipostaza”… Przyznajmy, nie są to pojęcia używane do opisu istotnych spraw naszego życia.
W refleksji nad tajemnicą Trójcy Świętej niebagatelną przeszkodą jest też nasza wyobraźnia. Począwszy od matematycznego problemu: w jaki sposób „trzy może równać się jeden”, przez kształtowane przez wieki, łatwe do odnalezienia w naszych kościołach wyobrażenia, ukazujące tajemnicę Trójcy Świętej w kameralnym przedstawieniu starszego pana z siwą brodą wraz z młodszym panem i fruwającym pomiędzy nimi gołąbkiem. Nie odmawiając takim formom niczego z ich (poruszającego nieraz) artyzmu, trzeba jednak stwierdzić, że nie przybliżają nas one do Tajemnicy.
A jednak, pomimo tych trudności, warto uświadomić sobie, że tajemnica Trójcy Świętej ma fundamentalne znaczenie dla naszego życia. I to nie dla naszej katechizmowej wiedzy o Bogu, ale dla naszej z Nim bliskości. Wspólnoty, do której jesteśmy zaproszeni w niewyobrażalny i przekraczający wszystkie dotychczasowe doświadczenia sposób. Bóg Wszechmocny dzieli się z nami swoim życiem. Daje się nam poznać jako wspólnota (komunia) życia i miłości. W Jego życiu i miłości (więzi, relacji, która w Nim jest) możemy mieć swój udział. Do tego nas zaprasza.
Żegnając się ze swymi uczniami zmartwychwstały Jezus zostawia im polecenie: „Idźcie i nauczajcie (dosłownie: „czyńcie uczniami”) wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Zapisane w Mateuszowej Ewangelii słowa są starożytną liturgiczną formułą chrzcielną i wyznaniem wiary. Przyjmujący chrzest katechumeni nie deklarowali oczywiście wiary w „Trójcę Świętą”, czy Boga „trójosobowego”. Nie znali tych pojęć. Wyznawali wiarę w jednego Boga, który objawił się przez swojego Syna i udziela się wierzącym w darze Ducha Świętego. To przecież wstrząsająca rzeczywistość! Przez Syna i Ducha Świętego Bóg jedyny i Ojciec „osobiście” przychodzi na spotkanie z nami i daje się nam. Duch Święty, zamieszkujący głębię boskiego życia, przychodzi mieszkać w nas! Bóg „stał się tym samym, czym my jesteśmy, by uczynić z nas to, czym sam jest” (Ireneusz z Lyonu). Przedziwna wymiana! Czy potrafimy się nią dziś zachwycić?
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)