Rozpoczął się Adwent. Słuchając Słowa Bożego, czytanego w czasie mszy świętej, możemy poczuć się nieco zaskoczeni. Ostatnie tygodnie roku liturgicznego przynosiły nam bowiem ewangeliczne obrazy zapowiadające kres naszej doczesności – „koniec świata”, jak często potocznie mówimy. Ewangelia pierwszej niedzieli Adwentu zdaje się prezentować podobne motywy. Znów więc słyszymy z ust Jezusa zapowiedzi wojen i niosących zniszczenie kataklizmów. „Znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach”, wzburzone morze i nawałnice, przerażenie ludzi, bezradnych wobec nadciągających zagrożeń – to sceny budzące trwogę. Swoją drogą, są to obrazy ponadczasowe, uniwersalne. Któreż z pokoleń nie przeżywało doświadczenia niebezpieczeństwa, przemocy, czy katastrofalnych kataklizmów? Wydarzenia takie aktualizują w ludzkiej świadomości ewangeliczne zapowiedzi. Przypominają: tak, to nas rzeczywiście dotyczy, naszych czasów, naszego życia.
W Adwencie powracają te same obrazy, ukazując jednak nowy kontekst. Adwent ma bowiem podwójny charakter. Liturgia przypomina: „Jest okresem przygotowania do uroczystości Narodzenia Pańskiego, przez które wspominamy pierwsze przyjście Syna Bożego do ludzi. Równocześnie jest okresem, w którym przez wspomnienie pierwszego przyjścia Chrystusa kieruje nasze dusze ku oczekiwaniu Jego powtórnego przyjścia na końcu czasów.” Czujność, oczekiwanie, przyjście, powrót – to pojęcia, które niosą adwentowe liturgie.
Pierwsi chrześcijanie odczytywali ewangeliczne zapowiedzi końca, przeczuwając bliskie ich spełnienie. Modlili się żarliwie, wołając: „Marana tha! – Przyjdź, Panie!”, przekonani, że Chrystus powróci w chwale jeszcze za ich ziemskiego życia. Niektórzy nawet – jak chrześcijanie w Tesalonice, których upominał w swych listach apostoł Paweł – błędnie je interpretowali, zaniedbując codzienne obowiązki i oddając się biernemu oczekiwaniu. Z biegiem czasu zdawała się stygnąć gorliwość modlitewnego wołania, by Pan przybył szybko. Dziś recytujemy wprawdzie co niedziela w wyznaniu wiary, że Syn Boży „przyjdzie sądzić żywych i umarłych” i powtarzamy: „oczekujemy Twego przyjścia w chwale”, ale trudno doprawdy przypuszczać, że marzymy o szybkiej paruzji. Świadomość, że nasz świat miałby tak po prostu skończyć się już teraz, z dnia na dzień, a my, stając przed „przychodzącym na obłokach nieba Synem Człowieczym”, mielibyśmy – zgodnie z tym, w co wierzymy – wejść po prostu w wieczność Boga, wywołałaby w nas, jeśli nie panikę, to przynajmniej głęboką konsternację. Być może dlatego dominantą ewangelicznych zapowiedzi są paradoksalne wezwania do radosnej nadziei. „A gdy się to dziać zacznie – mówi Pan Jezus – nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie”. W greckim tekście Ewangelii słyszymy: „odegnijcie się i podnieście głowy”. Mówiąc symbolami Adwentu – trzeba nam się „odgiąć”, wyprostować, by zamiast obsesyjnego wpatrywania się w ziemię, spojrzeć z nadzieją w niebo. Dostrzec rozjaśniającą już ciemności jutrzenkę zbawienia.
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)