W fascynującym opisie powołania Mojżesza, który przynosi nam liturgia trzeciej wielkopostnej niedzieli, warto zwrócić uwagę na detale. Pojedyncze słowa, drobne gesty, wtrącone – jakby mimochodem – uwagi. Często nam umykają. Niesłusznie. Wielkie rzeczy mają zazwyczaj początek w tym, co (pozornie) mało znaczące. Tak było i tamtego dnia. Najważniejszego dnia w życiu Mojżesza.
Biblijny opis ukazuje Mojżesza pasącego w ziemi Madian owce swego teścia. Już czterdzieści lat przebywał na pustyni, od dnia, gdy – jako poszukiwany zbieg i zabójca – musiał uciekać z Egiptu. Przywykł już do rutyny i monotonii swego życia i do nieustannej zależności od innych. Był starzejącym się, zakompleksionym mężczyzną, żyjącym cały czas na cudzym garnuszku, niepewnym siebie i niezdolnym do podejmowania odpowiedzialności za swój los. Nie miał właściwie nic swojego. Nawet stado, które codziennie wyprowadzał na pustynię, nie było jego własnością. I nic nie zapowiadało zmiany.
Tamtego dnia jednak, zrobił coś, co złamało codzienną rutynę jego życia. W Księdze Wyjścia czytamy: „Gdy Mojżesz pasł owce swego teścia Jetry, kapłana Madianitów, zaprowadził owce poza pustynię (hebr. „ahar hammidbar”) i przyszedł do Góry Bożej Horeb”. Do tej pory prowadził owce gdzieś po obrzeżach pustyni, na teren dobrze sobie znany. Wtedy jednak postanowił pójść dalej, przekraczając granice swego bezpieczeństwa i odkrywając nową ziemię. Tam właśnie spotkał Boga.
Płonący krzew, który się nie spalał, krył w swych płomieniach najświętszą Obecność. Mojżesz, zdjąwszy sandały, stanął na ziemi świętej. Usłyszał głos, wypowiadający jego imię. Zasłonił twarz, bojąc się spojrzeć na Pana. A Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba zwierzał mu się z bólem, jak przyjacielowi: „Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie i nasłuchałem się narzekań jego na ciemięzców, znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z rąk Egiptu…”. A potem Bóg objawił Mojżeszowi swoje imię, najświętsze, niosące w sobie tajemnicę Bożej obecności. I Mojżesz zrozumiał, że „Ten, Który Jest” posyłał go z misją. On, życiowy rozbitek, pełen frustracji i kompleksów, miał wrócić do Egiptu, by wyprowadzić z niewoli lud Boga. Czy ktokolwiek na Ziemi mógłby przewidzieć taki rozwój wypadków?
Droga, na którą wkroczył Mojżesz, stając na ziemi świętej Boga, wiodła będzie do Paschy. Zaś Mojżesz, Sługa Boga, zapowiadał będzie Nowego Mojżesza, Chrystusa, Syna Bożego, który przez śmierć i zmartwychwstanie doprowadzi swój lud do Paschy wieczystej. A wszystko zaczęło się tamtego poranka, gdy pewien pasterz niespodziewanie, przełamując codzienną rutynę, postanowił wyruszyć z owcami „ahar hammidbar”, poza pustynię…
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)