Ukrzyżowanie
Trudno wyobrazić sobie większe cierpienie. Rzymianie wiedzieli jak powinna wyglądać egzekucja, by była wystarczająco odstraszającym przykładem dla ewentualnych buntowników. Skazaniec dźwigał na swych barkach na miejsce kaźni „patibulum” – poprzeczną belkę, do której przybijano na miejscu egzekucji jego ręce. Wciągnięta potem i przytwierdzona do pionowego pala tworzyła szubienicę, na której wisiało ciało nieszczęśnika. Samo ukrzyżowanie, nawet poprzedzone dotkliwym biczowaniem, najczęściej nie powodowało śmierci. Skazaniec umierał, nieraz po kilkudziesięciu godzinach, w skutek uduszenia, odwodnienia lub wykrwawienia z powodu doznanych urazów. Sadyzm oprawców nie miał granic.
Ostatnie kuszenie
Stali i patrzyli. Tak było zawsze. Nie tylko dwa tysiące lat temu. Niepohamowana ciekawość tłumu, odzierająca cierpienie i śmierć z intymności. W jaki sposób się zachowa? Jak będzie konał? Czy wykrzyczy w konwulsjach przekleństwo wobec swych prześladowców? Czy będzie bluźnił Bogu? „Zobaczmy co będzie się działo przy jego śmierci…” Nikt z gapiów nie był chyba świadomy, że spełnia się właśnie przepowiednia starotestamentowego mędrca… „Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi, jeśli jest Mesjaszem, Bożym Wybrańcem!” Był Mesjaszem, Chrystusem wybranym przez Boga. Mógł zejść z krzyża jednym aktem swej wszechmocnej woli. Wiedział jednak, że wykrzyczane przez stojących pod krzyżem słowa były w rzeczywistości ostatnią pokusą, jakiej miał doświadczyć. Kiedyś, na pustyni, po czterdziestodniowym poście, też doświadczył jej mocy. Mógł zamienić kamienie w chleb, sycąc głód; oddany demonowi pokłon zapewniłby Mu potęgę władzy; cudowne ocalenie – gdy rzuci się w przepaść ze świątynnego muru – przyniosłoby aplauz tłumów. Zły proponował porywające wizje Jego misji. Roztaczał fascynujące perspektywy ziemskiego królowania. Byleby tylko Jezus nie szedł na krzyż… Byleby Jego miłość nie pokonała zła i śmierci. Wtedy jednak demon nie zwyciężył. „Odstąpił aż do czasu” – mówi ewangelia. Teraz przyszedł ten czas.
Złoczyńczy
Wisiał obok nich. Konał, powieszony między przestępcami. Lżony – nawet w takim momencie – przez jednego z nich. „To jest Król Żydów” – głosił napis na tabliczce zwanej „titulus”, przybijanej do krzyża, by wszyscy mogli odczytać winę skazańca. Ale to właśnie tam, na krzyżu, umierający Zbawiciel usłyszał pełne gorliwości wyznanie wiary. I to z krzyża kanonizował (jeśli użyć późniejszej o tysiąc lat terminologii) pierwszego świętego. Skazanego na śmierć bandytę.
Król
Nie ma chyba bardziej paradoksalnego tytułu wobec powieszonego na szubienicy krzyża skazańca. Oto król! Ten, który ma władzę. Jak pogodzić te słowa z widokiem konającego w konwulsjach zmasakrowanego człowieka? Jakież to królestwo za nim stoi? Jaką potęgą dysponuje Władca? „Królestwo moje nie jest z tego świata” – usłyszał rzymski namiestnik, mający wydać skazujący wyrok. Dziwimy się, że nie zrozumiał? A cóż my pojmujemy z królestwa Jezusa? Tak łatwo chcielibyśmy wpisać Jego królestwo w nasze, „z tego świata” pochodzące koncepcje. Jednak Chrystus nie pozwoli uczynić się politycznym mesjaszem, reprezentującym poglądy swoich wyborców. Nie da się zapisać do żadnej partii. Nie będzie królem jednego, choćby najpobożniejszego narodu. To jedynie my możemy stać się uczestnikami Jego królestwa. Możemy, jeśli zaakceptujemy jego prawa. „Królestwo miłości, sprawiedliwości i pokoju” – mówią o nim słowa dzisiejszej liturgii. Takie królestwo – „nie z tego świata” – zainaugurował w tym świecie Jezus Chrystus – Król Wszechświata. Z tronu krzyża. Król w cierniowej koronie.
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)