Zapowiedziany przez anioła. Poczęty mimo podeszłego wieku rodziców. Jeszcze w łonie matki napełniony Duchem Świętym. Wcześnie, być może jeszcze w dzieciństwie, udał się na Pustynie Judzką, prowadząc surowe, ascetyczne życie. Mając około trzydziestu lat rozpoczął swoją działalność kaznodziejską. Zaczął udzielać nad Jordanem chrztu pokuty. Szybko stał się jednym z najbardziej znanych ludzi w Judei.
„Pojawił się człowiek wysłany od Boga. Miał na imię Jan. Przybył on, aby dać świadectwo. Miał świadczyć o świetle, aby dzięki niemu wszyscy uwierzyli.” Tajemnicze słowa, wplecione w prolog Janowej Ewangelii, mogą zaskakiwać. Hymn o Logosie, przedwiecznym Słowie, które stało się ciałem, zostaje na moment przerwany realistyczną wzmianką o proroku znad Jordanu. Jakby autor chciał z naciskiem podkreślić, że ów „człowiek wysłany przez Boga” przybył z misją świadczenia o Tym, który dopiero miał się objawić. „Nie on był światłem, lecz miał świadczyć o świetle” – słyszymy w Ewangelii. Byli bowiem tacy, którzy w Janie chcieli widzieć obiecanego Mesjasza.
Działalność Jana Chrzciciela musiała wywierać niemały wpływ na duchowość tamtych czasów. I to nie tylko w Jerozolimie i całej Judei. Wiele lat później, w czasie swej wyprawy misyjnej, Paweł z Tarsu spotka w Efezie „pewnych uczniów”, którzy znali tylko „chrzest Janowy”. Jak zapisał autor Dziejów Apostolskich, dopiero Paweł dopełnił sakramentalnie ich chrześcijańską inicjację. Janowy chrzest pokuty miał być dopiero początkiem duchowej przemiany.
Misja Jana przyciągała tłumy. Ascetyczny prorok, bezkompromisowo wzywający do nawrócenia, ożywiał mesjańskie nadzieje. Nie brakowało tych, którzy pytali o jego rolę, nie ukrywając, że widzą w nim Obiecanego. „Czemu chrzcisz, skoro nie jesteś Mesjaszem?” – dopytywali potem rozczarowani, gdy zaprzeczał, z pokorą zapowiadając Tego, który dopiero nadejdzie. „Wprawdzie On przychodzi po mnie – mówił – lecz ja nie jestem godny rozwiązać Mu rzemyka u sandałów”. Ewangelie przywołują słowa Jana, podkreślając jego bezwarunkowe podporządkowanie Jezusowi. Nieraz widać w nich także ślady polemiki z niektórymi „uczniami Jana”, którzy – wbrew nauce swego mistrza – nie uznali prawdy o Jezusie. Wielki w swym uniżeniu Jan nie koncentrował się jednak na sobie. Nigdy też na siebie nie wskazywał. Największy z proroków (tak wielokrotnie nazywał go Jezus) stał się pokornym sługą Światła, które przyszło do tonącego w mrokach świata.
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)