Dieta czy post? Rozważania w przeddzień Środy Popielcowej

Nowy Rok sprzyja postanowieniom, obietnicom zmian w życiu i w samym sobie. Tym razem obiecałam sobie, że wreszcie się za siebie wezmę, przejdę na dietę i zrzucę parę(-naście) kilogramów – dla zdrowia i (oczywiście) dla urody. Ale… Zawsze jest jakieś ale! Wymówki zawsze są łatwiejsze niż wzięcie na siebie odpowiedzialności. Nie udało mi się „wystartować” z dietą pierwszego stycznia! Najpierw choroba (wredna, własna, osobista), potem choroba dzieci (dla matki gorsza, o wiele bardziej wredna i męcząca, niż własna!), potem jeszcze coś i jeszcze inne coś… Nowy Rok już dawno za mną, zaczął się luty, a dieta wciąż odkładana na lepsze czasy. I nagle olśnienie! Przecież niedługo zaczyna się Wielki Post! Jak fajnie, upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu – połączę umartwienie duchowe z wysiłkiem walki o zdrowie ciała! Taaaak… pomysł świetny na pierwszy rzut oka, na drugi rzut też, ale… Znów jest jakieś ale???

Ten „prawdziwy” Post (zapisany z reguły wielką literą, więc chyba ważniejszy od „zwykłego”?), polega jednak na czymś zupełnie innym, niż „zwykłe” odchudzanie, zwykłe zadbanie o swoją kondycję, zdrowie i urodę. Kościół zaleca posty jako przygotowanie wiernych do czegoś ważnego, doniosłego święta chociażby – stąd np. polska tradycja poszczenia w Wigilię Bożego Narodzenia. Wiadomo, że w kalendarzu liturgicznym najważniejszym świętem jest Pascha – pamiątka najwspanialszych, bo zbawczych wydarzeń w dziejach świata. Poprzedza jej obchody właśnie ten Wielki Post – aż czterdziestodniowy. O co w nim chodzi? O skierowanie się w głąb, o pokorne spojrzenie na to, co Bóg dla nas uczynił – a przyjął za nas mękę i poszedł na śmierć! Ale chyba najważniejsze jest zaufanie, całkowite oddanie Bogu – umieranie dla siebie, dla własnych słabości i przywiązań, uznanie wyższości i miłosierdzia Ojca. Proces mozolny, ale przecież potrzebny – przeciera oczy duszy i ciała, pozwala spojrzeć na siebie i świat Bożym spojrzeniem, wyostrza zrozumienie celu i sprzyja odnalezieniu właściwej drogi… Tym intencjom sprzyja wyrzeczenie: czy to jedzenia (dawniej mięsa, obecnie częściej… słodyczy lub używek), czy to ogólnie przyjemności (telewizja, internet, telefon, seks…). Każdy na pewno znajdzie sobie jakieś zakresy „przywiązań” do pokonania i do przezwyciężenia. Poza tym nie można zapominać o dwóch innych filarach dobrego postu: o modlitwie (to chyba jasne – brak relacji z Bogiem utrudnia podtrzymanie duchowych intencji i kierunku wzwyż!) i jałmużnie (trudne słowo, ale oznacza ogólnie wspieranie innych, bardziej potrzebujących, niekoniecznie kasą, o wiele trudniej zaoferować np. czas lub życzliwe słowo!).

Jak to się ma do „zwykłego” postu, czyli popularnie mówiąc DIETY? Hm, różnica jest zasadnicza i tkwi przede wszystkim w INTENCJI! Przecież brak tu odniesień do ducha, do wyższych celów i myśli, brak umartwienia czy wyrzeczenia (chociaż oczywiście są, ale…), by osiągnąć bliższą relację z Bogiem. Pozostaje tylko skupienie się na zewnętrzności, na wyglądzie, na zdrowiu (ważnym, ale dla zbawienia przecież nie najistotniejszym!), na samopoczuciu, na satysfakcji, na uznaniu innych itp. Jakie to wszystko nagle robi się przyziemne, egoistyczne, małostkowe. Niby istotne i cenne, ale takie jakieś… małe?
No, nie do końca! Przecież tu też jest walka: ze słabościami, z zachciankami, z lenistwem, z nic-mi-się-nie-chceniem, z niewiarą we własne siły, ze wspomnieniami upadków i totalnych przegranych, wstydem, bólem, głupotą i zgryzotą! Czy to mało? To bardzo, bardzo dużo! Pokonać to wszystko jest czasem ponad ludzkie siły, ale jeśli się odwołam do wyższej instancji, to… może (hahaha, znów zakładam niemoc?) się uda?

I co teraz? Czy można pogodzić post z dietą, skoro są tak odległe pod względem intencjonalnym? Czy warto? Czy w ogóle wypada??? Myślę, że „pogodzenie” nie jest odpowiednim słowem, bardziej pasowałoby tu „wypełnienie” lub jeszcze lepiej: „uzupełnienie”. Ale po kolei.
Przypomina mi się tu biblijna historia z Księgi Daniela (Dn 1, 1-21). Główny jej bohater, Daniel, pochodził z rodu królewskiego i był jednym z młodzieńców judzkich deportowanych przez Nabuchodonozora do Babilonii. Jako człowiek dobrze urodzony został przeznaczony do służby na dworze królewskim. On i jego towarzysze odmawiają spożywania potraw i wina królewskiego (uznając, że nie mogą spożywać pokarmów ofiarowanych bożkom). Żywili się jedynie jarzynami i popijali je czystą wodą. Ku zdziwieniu dworu, chłopcy nie słabną, ale Bóg sprawia, że nawet wyglądają lepiej niż inni służący.
Dieta oparta na samych jarzynach obecnie jest bardzo popularna (aby się o tym przekonać, wystarczy wpisać w Google hasła: „post Daniela” lub „dieta dr Dąbrowskiej”). Często jest podparta filozofią duchową – w reklamach pojawiają się hasła „oczyszczenie ciała i ducha”, turnusy dietetyczne, wykorzystujące tę metodę, często są nazywane „rekolekcjami”. Nie wiem, nie osądzam intencji organizatorów, ale do końca tego nie kupuję. Przecież często intencje organizatorów rozmijają się z intencjami uczestników. Widać tu ewidentnie chęć zysku za wszelką cenę, nawet przy wykorzystaniu chwytliwych haseł podpartych Biblią.

Na czym więc – według mnie – powinno polegać owo „uzupełnienie”? Na oczyszczeniu intencji Nie można o nich zapominać! Przecież walka o ducha nie musi wykluczać walki o ciało – jesteśmy w końcu tą jednością czy nie? Post duchowy, „wyższy”, nie musi wykluczać tego „zewnętrznego”, przyziemnego, a wręcz przeciwnie – mogą się świetnie wspierać, właśnie: UZUPEŁNIAĆ.
Jak tego dokonać? Normalnie – tak, jak się zabierasz do każdego poważnego przedsięwzięcia Zawsze trzeba wszystko spokojnie zaplanować i trzymać się tego planu. Nieważne, czy to będzie przeprowadzka, czy daleka podróż, czy kinderbal syna, czy… post (dieta?). Przemyśleć, przemodlić, nie rozgłaszać wszem i wobec (według zaleceń samego Jezusa – Mt 6, 16-18), uzbroić się w cierpliwość i rozwagę, nie załamywać się chwilowymi niepowodzeniami, poszukać zaplecza życzliwych dusz (przyjaciół, bliskich), które wesprą dobrym słowem, pocieszą w chwili słabości, zagrzeją do walki. To tyle i aż tyle…

Czy mi się uda? Nie wiem! Na pewno nie będzie łatwo, ale cel jest jasny, intencja sprecyzowana, a efekty? Nie nastawiam się na szybkie rezultaty, bo zaległości są ogromne. Życie kury domowej nie sprzyja wychodzeniu ponad siebie i utarte koleiny, dzieci i mąż są zawsze najważniejsi, zapominanie o sobie jest na porządku dziennym, zajadanie smutków i smuteczków nie wydaje się tak szkodliwe, jak szaleństwa innych, kanapa przed telewizorem taka wygodna, pogoda na zewnątrz taka ponura itp., itd. Ale… Chyba jednak nadszedł w końcu ten czas przełomu, chyba pomysł oddania tego Bogu nie jest bardzo Mu urągający?! Może ktoś się będzie zżymał na połączenie postu z Postem, ale ja mam czyste intencje – w mdłym ciele mdły duch, rozlazłe ciało doskwiera tak samo, jak rozmemłana dusza! Przyjaciele dopingują, rodzina wspiera, modlitwa pomoże… Oby mi starczyło sił!

To jest dobry czas, żeby się wziąć za SIEBIE!

 

Katarzyna