Bieżące

Wzmianki o tym wydarzeniu próżno by szukać na kartach Ewangelii. Nie znajdziemy jej też w Dziejach Apostolskich, które są kontynuacją ewangelicznych historii. Nie wspomina o nim w swych listach św. Paweł, ani żaden z autorów listów apostolskich. Przemilcza je nawet Apokalipsa św. Jana Apostoła, zamykająca kanon biblijny Nowego Testamentu. Najwyraźniej Wniebowzięcie Maryi nie było z jakiegoś powodu przedmiotem zainteresowania biblijnych autorów. Nie ma w tym nic dziwnego. Nowy Testament stawia sobie przecież za cel głoszenie Chrystusa umarłego i zmartwychwstałego jako Pana i Zbawiciela świata i temu cały jest podporządkowany. Jednak już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa żywa była tradycja związana z kresem życia Matki Jezusa. Mówią o niej apokryfy, zwłaszcza „Transitus” (czyli „Przejście”), pochodzący z ok. III – IV w. To z nich dowiadujemy się, że po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Apostoł Jan zamieszkał wraz z Maryją przy Wieczerniku. Tam Maryja miała zakończyć swoje ziemskie życie. W Getsemani u stóp Góry Oliwnej już w chrześcijańskiej starożytności wskazywano grób – dziś znajdujący się we wzniesionym nad nim kościele – gdzie zostało pochowane jej ciało. Grób jest pusty.

„Niepokalana Matka Boża zawsze dziewica Maryja, ukończywszy swoje ziemskie życie, została wzięta do chwały nieba z duszą i ciałem” – to fragment z Konstytucji Apostolskiej Munificentissimus Deus, ogłoszonej przez Piusa XII w 1950 roku. Papież ogłosił dogmat. Jednak święto Wniebowzięcia – zwanego początkowo „Zaśnięciem Maryi” – obchodzono już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Nigdy jednak nie rozstrzygnięto w jaki sposób zakończyło się życie Maryi. Trapiące niektórych pytania: „Czy umarła, czy tylko zasnęła?” są ostatecznie bez znaczenia. Istotne jest, że Ona żyje. W Bogu (czyli – jak mówimy – „w niebie”) i na wieki.

Nie ma chyba piękniejszego tekstu z Ewangelii, trafniej ukazującego tajemnicę życia Maryi, jak „Magnificat”, czytany w liturgii święta Wniebowzięcia. Cały, sięgający w wieczność Boga sens życia chrześcijanina ukazany jest w tej wyśpiewanej przez Nastolatkę z Nazaretu modlitwie uwielbienia i dziękczynienia. „Duch mój rozradował się w Bogu, moim Zbawicielu”, „wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmogący”, „Jego miłosierdzie przez wszystkie pokolenia” – wyznanie wiary młodziutkiej Miriam przeniknięte jest głęboką wrażliwością na ludzkie cierpienie. Bóg Maryi nie jest abstrakcyjnym bóstwem w odległym od ludzi niebie. To Bóg miłości. On „głodnych syci dobrami”, „wywyższa poniżonych”, „kieruje się swym miłosierdziem”. Zawsze jednak sprzeciwiać się będzie niemającym litości zarozumialcom i pyszałkom, „strącając ich z tronu”. Kontekstem „Magnificat” jest pełna miłości służba. Po to przecież Miriam – zaraz po spotkaniu z Bogiem w Zwiastowaniu – udaje się z pośpiechem w niełatwą podróż, pragnąc przyjść z pomocą starej krewnej w trudzie ostatnich miesięcy ciąży. Spotkanie z Bogiem w wierze musi dopełnić się spotkaniem z człowiekiem w miłości. A tam gdzie jest miłość – tam jest Bóg. Czy nie tak właśnie zaczyna się niebo?

 

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

„Towarzyszył Mu tłum liczny, bo oglądali znaki, jakie czynił…”

Widzieli w Nim cudotwórcę. Przyciągała ich ciekawość i fascynacja cudownymi uzdrowieniami, których dokonywał. Ewangelia niezwykłe czyny Jezusa nazywa jednak „znakami”. Te „znaki” towarzyszą słowom Jezusowego nauczania. Potwierdzają je. Odczytanie i zrozumienie znaku wymaga wysiłku. Nie wystarczy zachwyt nad niezwykłością wydarzenia. Trzeba wsłuchać się w słowo.

„Gdzie kupimy tyle chleba?”

Pytanie, jakie Jezus stawia uczniom, nie sugeruje, że potrzebuje ich porady. On wie co ma czynić. Zaprasza ich jednak w ten sposób, by spróbowali zrozumieć logikę Jego działania. Nie chodzi tu bowiem o rozwiązanie problemu „organizacyjnego” – w jaki sposób zdobyć nagle tak dużą ilość pieczywa. I skąd wziąć pieniądze na tę aprowizację. Pytanie o chleb pada – podkreśla to wyraźnie Ewangelia – w kontekście zbliżającej się Paschy. Wspomnienie zbawczych wydarzeń, w czasie których Bóg dokonał wyzwolenia swego ludu, dając mu pokarm i otaczając swoją troską, staje się teraz zapowiedzią Paschy Jezusa, czyli Jego wydania się za grzesznych ludzi. To o tym mówią znaki, które czyni.

„Jest tu chłopczyk…”

To on jest ważnym bohaterem tej sceny. Mały chłopiec, jedyny zapobiegliwy w tłumie. Wziął ze sobą na drogę pięć jęczmiennych placków i dwie ryby. Oddaje je wielkodusznie, rezygnując ze swego posiłku. Ewangelia zachowała w pamięci ten gest. Bo choć z pozoru nie miał on istotnego znaczenia („cóż to jest dla tak wielu?”), okazał się gestem profetycznym. Bowiem nawet tak niewiele, ofiarowane z miłością i pomnożone mocą łaski Boga, może nasycić bardzo wielu. Tak jest i dzisiaj.

„Wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie rozdał…”

„Bądź błogosławiony Panie, Boże nasz, królu wszechświata, który wydobywasz chleb z ziemi”. Zapewne taką tradycyjną żydowską modlitwę odmówił Jezus tamtego dnia nad pięcioma jęczmiennymi plackami, zanim nasyciły się nimi tysiące. Podobna odmawiana jest w każdej mszy świętej nad chlebem w czasie przygotowania darów. Ewangelia opisując gesty Jezusa mówi: „eucharistesas” – dzięki uczyniwszy… Owocem dziękczynienia Jezusa będzie pokarm dla głodnych. Ale w tym wydarzeniu chodzi nie tylko o zaspokojenie doczesnego głodu ludzi. Nazajutrz, gdy nasyceni zbiorą już resztki, napełniając nimi dwanaście koszyków, usłyszą od Jezusa o innym chlebie.

„Zamierzali przyjść i porwać Go, aby Go uczynić królem…”

Takim zaskakującym finałem mogła zakończyć się ta historia. Najedzeni cudownie rozmnożonym pokarmem ludzie chcą zawładnąć Jezusem. Chcą, by był ich królem. Podporządkowany im, nadal zabezpieczać będzie ich potrzeby, spełniać ich żądania, troszczyć się o to, co uważają za dobre dla siebie. Ileż ludzkich pomysłów, koncepcji i planów opierało się przez wieki na tym schemacie… Jezus zapewniający pomyślność, Jezus wspierający polityczne koncepcje, Jezus – król narodu… Gdy poznał jakie były ich plany „oddalił się od nich”– opisuje reakcje Jezusa Ewangelia. Zapewne w historii czynił to (i czyni) nie jeden raz. Jezus nie będzie bowiem królem według „koncepcji świata”. On jest królem w zupełnie inny sposób. I to niezależnie od ludzkiego uznania. Objawi to w dniu, gdy pozwoli się „porwać” i poprowadzić na śmierć. Wyda się w ręce ludzi i pozwoli się przybić do krzyża. To wtedy z tronu krzyża i w cierniowej koronie objawi potęgę swego królestwa miłości.

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

Dla wielu – zapewne również dla uczniów towarzyszących Jezusowi – była to Jego spektakularna porażka. Tym boleśniejsza, że doznana wśród swoich, w rodzinnej miejscowości. „W Jego ojczyźnie” – jak mówi Ewangelia. Tam, gdzie człowiek zawsze powinien móc liczyć na życzliwość i wyrozumiałość. Otoczony bliskimi, „swoimi”. Jak w rodzinie. Co właściwie wydarzyło się w Nazarecie tamtego dnia?

W szabat, jak co tydzień, Jezus poszedł do synagogi. Tam czytał Pismo święte i wyjaśniał je, nauczając. Ewangelia Marka nie przytacza Jego słów. Łukasz w swojej relacji dodaje, że Jezus czytał fragment Izajaszowego proroctwa, obwieszczając właśnie jego wypełnienie. Po raz pierwszy był tu więc w nowej roli. To była swoista „prymicja” Jezusa w rodzinnej synagodze – tej samej, którą odwiedzał od dziecka. Nastrój słuchaczy – początkowo życzliwie Mu się przysłuchujących – zmienił się w pewnym momencie diametralnie. Poczuli się urażeni i zgorszeni. Ewangelia, ukazując ich postawę, używa czasownika „skandalidzomai”, który oznacza potknięcie się o przeszkodę, wpadnięcie w pułapkę („skandalon”). Zgromadzeni w nazaretańskiej synagodze, słuchając Jezusa, „potknęli się” o własne o Nim wyobrażenia. Wpadli w pułapkę swoich subiektywnych opinii. Zgorszyli się „zwykłością” przychodzącego Mesjasza. Odrzucili Jego orędzie.

Komentując to, co się wydarzyło, Jezus przywołuje znane już wtedy powiedzenie o „proroku lekceważonym w swojej ojczyźnie”. To w jakiś sposób wyjaśnia zaistniałą sytuację. W swoim rodzinnym mieście Jezus, po raz pierwszy, przemawia jako prorok. W biblijnym sensie prorok to ten, który nie tyle przepowiada przyszłość, ile głosi Bożą prawdę, obwieszcza wolę Boga. Niewątpliwie to właśnie był jeden z powodów odrzucenia Jezusa. „Jak ten chłopak z sąsiedztwa, znany nam od dziecka, jeden z nas, może tak zadzierać nosa? Za kogo się uważa? Jak śmie nas pouczać?” – myśleli zapewne zebrani. „Czy to nie cieśla, syn Mariam? Czy Jego krewni nie mieszkają u nas?” – komentowali. Paradoksem jest, że kontestujący Jezusa uznają zarazem Jego moc. Nie mogą zaprzeczyć faktom, o których słyszeli. Zaskoczeni są też Jego mądrością. Nie chcą jednak przyjąć prawdy o Nim. Wiedzą lepiej. Mają swoje zdanie o sąsiedzie. Najlepiej zrobi, jeśli wróci do domu i znów będzie ciosał drewno i obrabiał kamienie. I niech wszystko zostanie po staremu.

Jest w tej ewangelicznej scenie jakaś ponadczasowa przestroga. Przed odrzucaniem prawdy – nawet tej pochodzącej od Boga – jeśli nie mieści się w naszych przekonaniach. Przed niechęcią w przyjmowaniu słów Jezusa, jeśli wymagają wysiłku osobistego nawrócenia i uznania swych błędów. Przed lękiem wobec wszystkiego, co jest nowością płynącą z Ewangelii, wymagającą przełamania starych skostniałych schematów… Czy nie z tym właśnie musimy dziś zmierzyć się w naszym Kościele?

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

„Jeżeli kobieta ma upływ krwi przez długi czas, poza normalną miesiączką, albo gdy ten upływ przeciągnie się poza okres miesiączkowania, będzie nieczysta tak jak w dniach comiesięcznego krwawienia. Każde łóżko, na którym się położy w czasie upływu krwi, będzie nieczyste, i każda rzecz, na której usiądzie, będzie nieczysta (…). Każdy, kto by dotknął tych rzeczy, będzie nieczysty.” (Księga Kapłańska 15,25-27).

To cud, że jeszcze żyła. Dwanaście lat permanentnego krwotoku… Uchodzącego z niej życia. Dwanaście lat przeżytych w fizycznym i psychicznym cierpieniu. W upokorzeniu. Z poczuciem ciążącego piętna. W rytualnej nieczystości. W bolesnej samotności, gdy nie mogła być blisko tych, których kochała. W bezradności, gdy patrzyła jak traci wszystkie oszczędności, nie otrzymując upragnionej pomocy. Bez nadziei, bo czuła się coraz gorzej i wydawało się, że nic nie odmieni już jej losu. Czy można dziwić się jej determinacji tamtego dnia?

„Usłyszała o Jezusie…” Na szczęście ktoś powiedział jej o Nauczycielu z Nazaretu. Jak ważne jest usłyszane w cierpieniu słowo dobrej nowiny o Jezusie. Jest jak światło w ciemności. Wskrzesza nadzieję. Rodzi wiarę. Dlatego przeciskała się wtedy przez napierający na Jezusa tłum. „Jeżeli dotknę choćby Jego płaszcza, będę uratowana” – powtarzała sobie. I tak się stało. „Zaraz wyschło źródło jej krwi i poczuła, że jest uleczona ze swego bicza” – mówi dosłownie Ewangelia. „Biczowana” przez dwanaście lat swym cierpieniem, teraz była wolna.

Stanęła przed Jezusem drżąc z przerażenia. Wiedziała, że poczuł jej dotyk, tak jak ona czuła uzdrawiającą moc, wychodzącą od Niego. Tamtego dnia mnóstwo ludzi dotykało Jezusa, ocierając się o Niego w tłumie. Jednak tylko ten dotyk był ważny. Był spotkaniem. Wyznaniem wiary. „Wiedząc co się jej stało, przyszła i przypadła do Niego i powiedziała Mu całą prawdę”. To dlatego chwilę wcześniej zapytał: „Kto Mnie dotknął?”, rozglądając się, aby ją zobaczyć. Uleczenie z uciążliwej dolegliwości było dopiero preludium uzdrowienia jej życia.

To drugie przychodzi zawsze,  gdy człowiek gotów jest wyznać Jezusowi całą prawdę o sobie. Nie dlatego, że On tej prawdy nie zna. Dlatego, że nam trudno jest uznać prawdę o nas samych. Jest to bowiem także prawda o naszej grzeszności – „uchodzącym z nas życiu”. O lęku, zawiedzionych nadziejach i życiowych porażkach. O bezradności, uświadamiającej nam, że nie jesteśmy panami swego życia. Niech w takich chwilach nie zabraknie nam determinacji ewangelicznej kobiety. I pragnienia „dotknięcia” Jezusa z wiarą w Jego moc. Byśmy mogli usłyszeć: „Córko, synu, wiara twoja cię uratowała. Idź w pokoju. Bądź uzdrowiona, bądź uzdrowiony od swego bicza”.

 

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

CISZA IKONY

Ikona jest ciszą.  Prowadzi nas, byśmy mogli usłyszeć Boga.

Ikonografia to sztuka sakralna, która ukazuje piękno i dobro Bożego stworzenia. Ikona przekazuje tradycję i wiarę chrześcijańską. Tak jak słowo pisane, jest teologią  wyrażoną barwami i kreską. Metody jakich używa ikonograf są przenośne, symboliczne, tak jak język przypowieści w Piśmie Świętym. Ikona, chociaż jest kreślona ręka ludzką, to dzięki działaniu Ducha Świętego przenika przez zasłony zjawisk aby dotrzeć do świata przemienionego.

Ikona odsłania prawdy, które mogą nie być widoczne dla tych, którzy używają rozumu jako jedynego narzędzia poznania. Ikona nie zatrzymuje nas na sobie samej lecz prowadzi  poza granicę tego, co widzimy, prowadzi do doświadczenia mistycznego.

Ikona to dzieło tradycji. Tak jak za każdym bochenkiem prawdziwego chleba mamy tysiące rąk piekarzy, tak ikona jest czymś wiecej niż medytacją jednego artysty. Ikona jest owocem wiary wielu pokoleń wiernych, którzy jednoczą nas ze świadkami Zmartwychwstania.

Tworząc ikonę ikonograf eksploruje przeszłość i dokonuje transmisji w przyszłość po to, by zachować ciągłość.

Ikona strzeże przed zbytnim spoufalaniem się z tym, co boskie.                               Przykładowo ikona Zbawiciela nie jest sentymentalnym obrazem człowieka lecz przedstawia dwie natury Chrystusa – Jego boskość i człowieczeństwo, ukazuje Jego nieskończone miłosierdzie ale i dostojną srogość.

Postacie na ikonie są przemienione w Chrystusie, przepełnione owocami Ducha Świętego.

Minerały, rośliny i zwierzęta współistniejąc na ikonie przywracając w nas świadomość obecności Bożej w stworzeniu.  „Bóg jest światłością” (1J1,15)  i wszystko na ikonie jest skąpane w światłości, wykluczając każdy cień. Kolory żyją przez światło, które kładzie ikonograf i to światło stwarza rytm, ożywia oblicza, szaty  i góry. Dzięki niezwykłej jego obecności ikona zrywa cykl noc-dzień, porusza sie poza czasem i przestrzenią, poza wszelkimi granicami. Przy tym jest realistyczna, ponieważ przekazuje wiarę Kościoła, którego Chrystus jest Głową, „Prawdą i Życiem” (J 14,5).

Ikona łączy widzialne z niewidzialnym, ukazuje świat przeniknięty przez Boże energie i otwiera oczy serca i intelektu na uchwycenie Królestwa Bożego w którym wszystko jest harmonią.

Niezwykle ważny jest autorytet i rola ikonografa jako artysty, który nad własne emocje i namiętności przedkłada służbę Bogu i drugiemu człowiekowi. Ikonograf bierze na siebie wielką odpowiedzialność a jego święta posługa nie może być improwizacją.

W ikonie jest cisza.                                                                                                                                Żadne usta nie są otwarte, nie ma ani jednej rzeczy, która sugerowałby dźwięk.

Św. Ignacy, biskup Antiochii, uczeń św. Jana Ewangelisty zauważył: „Kto prawdziwie posiada słowo Jezusa, ten może usłyszeć nawet Jego milczenie.”

Milczenie ikony jest milczeniem Pustego Grobu, milczeniem Zmartwychwstania, milczeniem Słowa Wcielonego.

ejk