Bieżące

Tamtego dnia Jezus po raz drugi zapowiedział swoją śmierć. Oznajmił uczniom: „Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Oni Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach powstanie z martwych”. Pierwszy raz usłyszeli te słowa nieco wcześniej, gdy wędrował z nimi przez pogańskie ziemie w okolicy Cezarei Filipowej. Miało to miejsce chwilę po pamiętnych słowach Piotra wyznającego: „Jesteś Mesjaszem”. Zapamiętali jak pełen emocji uczeń zaprotestował potem przeciwko słowom Jezusa. Zapamiętali też reprymendę, jaką otrzymał od Mistrza: „Idź za Mnie, szatanie! Nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku”. Teraz, gdy znów usłyszeli zapowiedź śmierci Jezusa, zamilkli. Bali się o cokolwiek zapytać.

Jezus był wówczas w drodze ze swymi uczniami. Zabrał ich samych, osobno, nie chcąc, by ktoś wiedział o Jego podróży. Pragnął, by apostołowie mogli skupić się na tym, co chciał im przekazać. „Pouczał ich… Mówił im…” – te słowa ewangelii wskazują, że była to droga ich duchowej formacji. Jezus szedł do Jerozolimy, by tam umrzeć. W drodze objawił uczniom najskrytszą tajemnicę swego życia. O czym wtedy myśleli?

„W czasie drogi sprzeczali się ze sobą o to, kto z nich jest największy.” – czytamy w ewangelii. To był ich główny problem, gdy usłyszeli zapowiedź śmierci Mistrza… Trudno o boleśniejszy paradoks. Cóż, nic dziwnego, że milczeli, gdy zapytał ich potem o czym to rozmawiali w drodze…

Dla uczniów Jezusa, słyszących o nadchodzącym królestwie Bożym, niezwykle kusząca stała się wizja pozycji i władzy. Marzyli o poczesnych stanowiskach w hierarchii królestwa, angażując się w pełną zazdrości rywalizację o prestiż i przywileje. Powie im Jezus: „Nie tak powinno być wśród was. Ale kto by chciał stać się wielki między wami, niech będzie waszym sługą… Bo Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i życie swoje oddać za wielu…” Oto logika panowania w Bożym Królestwie: służyć innym oddając życie. Na tym właśnie polega władza w Kościele. Kościele takim, jakim chce go widzieć
Chrystus.

Warto przypomnieć słowa kardynała Josepha Ratzingera: „To bardzo ważne – pisał przed laty – by kategorią, która oddaje sens kapłaństwa, nie była kategoria panowania. (…) Jeśli kapłan, biskup, papież pojmują swój urząd jako władzę, to rzeczywiście go wypaczają. Jak wiemy z Ewangelii, wśród uczniów Jezusa toczył się spór o miejsce w hierarchii. Od pierwszej chwili pojawiła się wśród nich – i ciągle trwa – pokusa panowania. Niepodobna zaprzeczyć, że pokusa ta daje się zauważyć w każdym pokoleniu, również dzisiaj. (…) Należycie rozumiane, kapłaństwo nie oznacza, że w końcu dochodzę do kierowniczych stanowisk, które dają mi władzę, lecz że rezygnuję z własnych planów i poświęcam się
służbie.”

„Bo Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i życie swoje oddać za wielu…”

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

Nie wiemy dlaczego pewnego dnia Jezus zaprowadził swoich uczniów w okolice Cezarei Filipowej. Na obcą ziemię, zbezczeszczoną świątyniami bożków i pogańskimi kultami – miejsce, którego nie odwiedzali pobożni Żydzi. Czy chodziło Mu, by to właśnie tam – jakby w konfrontacji z mentalnością starego świata – uczniowie odnaleźli odpowiedź na pytanie, które im postawi? Rozmawiał z nimi o tym, co mówią o Nim ludzie, jak rozumieją Jego misję. „A kim dla was jestem?” – zapytał w pewnej chwili. „Ty jesteś Mesjaszem” – odpowiedział Piotr. Co miał na myśli galilejski rybak wypowiadając te słowa?

W greckim tekście Ewangelii użyte jest tu pojęcie „Christos” – dosłownie: Namaszczony, Pomazaniec, stąd spolszczone: Chrystus. To odpowiednik hebrajskiego terminu „Maszijach”. Setki lat wcześniej w historii Izraela „pomazańcami” byli królowie, sprawujący w imieniu Boga władzę nad ludem. W czasach Jezusa tytuł Mesjasza opisywał mającą nadejść tajemniczą osobę Bożego wysłannika, przynoszącego wybawienie. Mesjańskie proroctwa rozbudzały wyobraźnię. Dla jednych miał to być potężny król, potomek Dawida, który rozprawi się z rzymskim okupantem i przywróci świetność królestwa Izraela. Inni wyczekiwali mesjasza religijnego – wielkiego przywódcy z kapłańskiego rodu. Przybywający Mesjasz miał zainaugurować erę pokoju i dobrobytu. Czy taką właśnie nadzieję wyraził Piotr swym wyznaniem, patrząc na wędrownego Rabbiego z Galilei? Jeśli tak, musiał się za chwilę srogo rozczarować.

Słowa Jezusa szokowały. Zapowiadał uczniom swoje cierpienie, odrzucenie i śmierć. Na obietnicę zmartwychwstania chyba nie zwrócili uwagi, przytłoczeni tym, co przed chwilą usłyszeli. Zresztą, czy byli wtedy w stanie ją zrozumieć? Reakcja Piotra była spontaniczna nie mniej, niż wypowiedziane wcześniej wyznanie: „Wtedy Piotr wziął Go na bok i skarcił Go” (tak dosłownie brzmi ten fragment Ewangelii). Uczeń skarcił Mistrza, nie mogąc zaakceptować Jego słów! Łatwo oburzyć się arogancją Piotra. Czy jednak sami nie zachowujemy się podobnie? Piotra, podobnie jak nas, przeraża perspektywa krzyża. Jak więc będzie mógł pójść za swym Mistrzem? „Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się wyrzeknie samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje”. Nie ma innego sposobu by ocalić życie.

A my? Ile razy odzieramy naukę Jezusa z ewangelicznego radykalizmu, czyniąc zeń chrześcijaństwo w wersji „soft” – trochę ckliwe, odrobinę sentymentalne,  nieco zabobonne, a z pewnością – niezobowiązujące?  Czy nie „karcimy” wtedy arogancko Jezusa, dając Mu do zrozumienia, że Jego nauka jest nieżyciowa, nie do zastosowania w praktyce? „Hypage opiso mou, satana – Idź za Mnie, szatanie (przeciwniku)” – słyszy Piotr. W naszych uszach też mają zabrzmieć te słowa. Dopiero bowiem, kiedy pokornie staniemy za Jezusem, by patrzeć, tak jak On patrzy, by iść za Nim, a nie jako pierwsi wskazywać Mu drogę, zrozumiemy, że droga krzyża, to droga życia, a nie klęski. A Jego zmartwychwstanie, to początek naszego zmartwychwstania.

 

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

Gdy uzdrawiał, zazwyczaj kładł rękę na chorym, dotykając jego ciała. Nieraz wystarczyło wypowiedziane słowo. Tym razem jednak, gdy w jednym z pogańskich miast Dekapolu przyprowadzono do Niego głuchoniemego, prosząc, by położył na niego rękę, Jezus wykonał kilka zaskakujących gestów. „Odprowadził go na bok, z dala od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; spojrzał w niebo, westchnął i rzekł do niego: Effatha, to znaczy: Otwórz się!” – relacjonuje Marek w swojej Ewangelii.

Opowiadania o uzdrowieniach, jakie znajdujemy w ewangeliach mają – oprócz stwierdzenia faktu fizycznych uzdrowień – głębokie duchowe znaczenie. Tak jest i w tym przypadku. Sytuacja w jakiej znajduje się głuchoniemy człowiek jest symbolicznym ukazaniem stanu ludzkości zranionej grzechem. Ze zniekształconą, czy wręcz zniszczoną przez grzech zdolnością życia w jedności z Bogiem i bliźnimi. Wobec tej swojej „niemocy” człowiek jest bezradny. Trwa w nieustannym napięciu. Pragnie kochać i być kochanym – jest to przecież w jego naturze, tak został stworzony przez Boga – ale gdy próbuje tak żyć, nieustannie napotyka na barierę swej niemożności. Nie potrafi żyć tak jak pragnie. Potrzebuje wyzwolenia.

Dla głuchoniemego jest to swoista „liturgia uzdrowienia”, w której cielesność, dotyk, tchnienie, niosą ożywczy przekaz. Człowiek, pozbawiony możliwości komunikacji słowem, doświadcza gestów, które przełamują jego izolację – przywracają go wspólnocie, uzdalniają do wchodzenia w relacje, niejako stwarzają na nowo, dając mu możliwość trwania w komunii z innymi. To wydarzenie jest też obwieszczeniem uniwersalności zbawienia, które przynosi Jezus Chrystus. Prorockie zapowiedzi mesjańskie – jak ta z Księgi Izajasza: „Wtedy przejrzą oczy niewidomych, otworzą się uszy głuchych. Wtedy kulawy wyskoczy jak jeleń, a język niemych przemówi radośnie.” – nabierają nowego sensu. Nie są już jedynie zapowiedzią wyzwolenia, jakiego doświadczy Izrael – lud wybrany przez Boga. W głuchoniemym – poganinie, uzdrowionym na pogańskiej ziemi – widzimy obwieszczenie zbawienia dane całej ludzkości. Jest to zapowiedź Kościoła – wspólnoty, którą zgromadzi zmartwychwstały Pan. W niej – Jego mocą – uzdrawiane będzie to, co ślepe, głuche, nieme, zamknięte w lęku, niezdolne do życia w ofiarnej miłości.

Effatha – Otwórz się! Wypowiedziane przez Jezusa aramejskie słowo musiało mocno zapaść w pamięć apostołów, skoro znajdujemy je w Ewangelii, spisanej przecież w języku greckim. Przechowała je również liturgia chrzcielna. Wśród ostatnich przygotowań, które przeżywają katechumeni w przeddzień przyjęcia sakramentów chrześcijańskiego wtajemniczenia, znajduje się też obrzęd „Effatha”. Po odczytaniu Ewangelii o uzdrowieniu głuchoniemego, każdy z wybranych słyszy słowa: „Effatha, to znaczy: Otwórz się, abyś na cześć i chwałę Boga wyznawał wiarę, którą ci głoszono.” Moc do takiego życia przyniesie im chrzcielne zanurzenie.

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

„Netilat jadajim” – obmycie rąk, dokonywane przed spożyciem posiłku zawierającego pieczywo, jest jednym z przykazań religijnej tradycji Izraela. Nie znajdziemy go w Biblii (Pan Jezus nazywa je „ludzką tradycją”), choć związane jest ściśle ze czcią oddawaną Bogu. Przepis ten nawiązuje do czynności, które praktykowali kapłani posługujący przy składaniu ofiar w świątyni jerozolimskiej. Rytualną nieczystość usuwano poprzez opłukanie rąk, polewając je wodą aż do przegubu dłoni. Przykazanie to miało też konkretny wymiar praktyczny, związany z utrzymaniem higieny (w dobie pandemii nie trzeba przypominać o znaczeniu tej czynności), ale nie to oczywiście było jego pierwszoplanowym sensem. Obmycie rąk przed posiłkiem miało przypominać, że dom człowieka jest jego „świątynią”, stół – to „ołtarz”, pokarm na nim leżący – to „ofiara”, człowiek zaś jest „kapłanem” sprawującym kult na cześć Najwyższego. Czyż nie do tej symboliki nawiązuje apostoł Paweł, pisząc w Liście do Koryntian: „Czy więc jecie, czy pijecie, czy cokolwiek czynicie, wszystko czyńcie na chwałę Boga”?

W dzisiejszej Ewangelii faryzeusze i uczeni w Piśmie oburzają się na niektórych z uczniów Jezusa, widząc jak sięgają po chleb nieobmytymi rękami. Nie zarzucają jednak tego Jezusowi. On zapewne wypełnił religijny nakaz. Jego dyskusja z faryzeuszami nie ma też na celu dyskredytowania religijnych zwyczajów. Pan Jezus wskazuje na problem znacznie poważniejszy, niż kwestia przestrzegania rytualnych nakazów. Dobrze ukazują to słowa proroctwa Izajasza, które przywołuje: „Ten lud czci Mnie wargami, ale ich serce daleko jest ode Mnie. Daremnie jednak cześć Mi oddają, głosząc pouczenia, które są ludzkimi nakazami”. „To o was, hipokrytach, słusznie prorokował Izajasz” – dodaje Jezus –  „odrzuciliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji”.

Deklarowana pobożność i ostentacyjna gorliwość w przestrzeganiu religijnego prawa może być nieraz fasadą, za którą ukrywa się zwykła obłuda. „Unieważniacie Słowo Boże waszym przekazem” – powie później Jezus faryzeuszom. To prawdziwe nieszczęście człowieka, gdy powołując się na obronę religijnych tradycji i wartości, w praktyce odrzuca w swym życiu Słowo Boże, postępując niegodziwie, żyjąc w pogardzie dla innych, czy głosząc nienawiść. Problem prawdziwej „nieczystości” człowieka nie dotyczy zewnętrznych rytów, ale głębi ludzkiego serca. Tam rodzi się miłość, stamtąd płynąć też może niszczące życie ludzi zło.

Gest rytualnego obmycia rąk przechowała chrześcijańska liturgia. W czasie mszy świętej, przygotowując dary ofiarne – chleb i wino, kapłan stojąc z boku ołtarza obmywa ręce mówiąc cicho: „Obmyj mnie, Panie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego”. Recytowany werset psalmu 51 – modlitwy pokutującego grzesznika – przypomina mu o rzeczywistym sensie zewnętrznego rytu.

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

Wokół Jezusa nie było już zachwyconych tłumów. Ci, którzy – pełni entuzjazmu – szukali Go w Kafarnaum, odeszli teraz, zgorszeni Jego słowami. Opuściło Go też wielu z grona Jego uczniów. Pozostało przy Nim Dwunastu. Ale czy i oni nie byli pełni wątpliwości?

Dzień wcześniej Jezusa otaczały tysiące ludzi. Szli za Nim zafascynowani cudownymi uzdrowieniami, których dokonywał. Jeśli liczyli na to, że będą świadkami innych niezwykłych znaków, z pewnością nie zostali zawiedzeni. Mały chłopiec przyniósł swój prowiant – pięć jęczmiennych placków i dwie małe rybki. Jezus wziął je w ręce i po odmówieniu dziękczynnej modlitwy rozdawał tłumom. Wystarczyło dla wszystkich. Nasycili się, zapełniając jeszcze pozostałymi resztkami dwanaście koszyków. Ewangelia mówi potem, że pełni entuzjazmu ludzie chcieli „porwać” Jezusa, aby obwołać Go swym królem. Wiedząc o tym, szybko oddalił się od nich. Nie przestali Go jednak szukać, licząc, że będzie od tej pory zaspokajał ich potrzeby.

Następnego dnia odnaleźli Go w Kafarnaum, na przeciwległym brzegu jeziora. Wiedział, że nie przyszli dlatego, że zrozumieli znaki, których dokonywał i uwierzyli w Niego. Po prostu najedli się niespodziewanie i teraz liczyli na więcej. Nalegali, domagając się kolejnych cudów. Wtedy wyjawił im swoją tajemnicę.

Słowa Jezusa wypowiedziane w synagodze w Kafarnaum, były  zwierzeniem, pełnym zaufania wobec słuchaczy. Jezus mówił im o swej więzi z Przedwiecznym Ojcem, przez którego został posłany z nieba na świat. O Bożej trosce o każdego człowieka, powierzonego przez Ojca Jezusowi. I o tym, że jest wolą Boga, by On nikogo nie utracił, ale wszystkich doprowadził do wiecznego życia i zmartwychwstania. W tamtej chwili chciał opowiedzieć im o innym tajemniczym pokarmie, który przygotowywał dla nich Bóg.

„To Ja jestem chlebem życia” – mówił – „chlebem, który z nieba zstępuje i daje światu życie”. A gdy oni roztrząsali jak ktoś, kogo znają, może „zstępować z nieba” dodał: „chlebem, który Ja dam jest moje ciało…” Zszokowani słuchali Jego słów: „Ciało moje jest naprawdę pokarmem, a moja krew naprawdę jest napojem… Jeśli nie będziecie spożywali ciała Syna Człowieczego i pili Jego krwi, nie będziecie mieli życia w sobie”.

I wtedy odeszli. „Twarde są te słowa, kto ich może słuchać” – szemrali, opuszczając Jezusa. „Czy i wy chcecie odejść?” – zapytał apostołów.

Słowa o jedzeniu ludzkiego ciała i piciu ludzkiej krwi budzą i dziś najgorsze skojarzenia. W tamtej sytuacji mógł je przyjąć tylko ktoś zdolny rzucić się z bezgraniczną ufnością w otchłań wiary. Przekonany, że nie można zatrzymać się na „gorszącej” powierzchni usłyszanych słów, ale trzeba dać się wprowadzić w ich głębię. „Panie do kogo mielibyśmy pójść? Przecież Ty masz słowa życia wiecznego.” – Szymon Piotr odpowiedział na pytanie Mistrza. Nie rozumiał jeszcze – podobnie jak pozostali – sensu słów Jezusa. Ale nie mógł odejść od Bożej miłości i prawdy, którą odkrył w Nauczycielu z Nazaretu.

Gdy spełnią się słowa Pana i chrześcijanie sprawując Eucharystię karmić się będą Jego Ciałem i Krwią, doświadczać będą mocy Bożego życia, ofiarowanej im w tym pokarmie. Poznawszy tajemnicę, nigdy jej nie porzucą. Tak, jak nie porzucą wspólnoty, bez której nie mogli by tej tajemnicy przeżywać.

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)