Bieżące

Nieustannie wystawiali Jezusa na próbę. Chcieli znaleźć argumenty przeciw Niemu. Może powie coś kontrowersyjnego? Może uda się Go sprowokować do błędnej interpretacji świętego Prawa? Wyżsi duchowni, przełożeni ludu, saduceusze, faryzeusze – w niespotykanym dotąd sojuszu.

„Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe” – zapytał jeden z nich. W Torze (nazywanej przez chrześcijan Pięcioksięgiem) zapisano ich 613. 248 zakazów i 365 nakazów. Jak ocenić, które z przykazań jest najważniejsze (a więc także uznać, które są mniej ważne), skoro wszystkie zapisano w świętym zwoju Prawa? Tu właśnie kryła się pułapka podstępnego pytania.

Odpowiedź Jezusa musiała być zaskoczeniem. Wypowiedział On bowiem, po prostu, fragment modlitwy zwanej „Sz’ma Israel” – Słuchaj Izraelu! Tym wyznaniem wiary pobożny Żyd modli się każdego ranka i każdego wieczoru. „Słuchaj, Izraelu! PAN jest naszym Bogiem, PAN jedyny! Będziesz miłował PANA, twego Boga, z całego swego serca i z całej swojej duszy i z całej swojej siły.” Słowa najważniejszej żydowskiej modlitwy ukazane są przez Jezusa jako najważniejsze przykazanie. Modlitewna formuła, zapisywana na małych pergaminowych zwojach, przymocowana w specjalnych pudełeczkach – „filakteriach” do czoła i ręki modlącego się, umieszczana w „mezuzie” na framudze drzwi, by człowiek wchodząc i wychodząc myślał o Bożym Słowie, ma stać się regułą życia każdego wierzącego.

Do formuły „Sz’ma” Jezus dołącza jednak w swojej odpowiedzi drugie przykazanie. Znajduje się ono w zupełnie innym miejscu Tory i nigdy nie było zestawiane z tym pierwszym. Odnajdziemy je wśród norm, regulujących relacje międzyludzkie: zakazujących szerzenia plotek, krzywdzenia innych, kierowania się nienawiścią. Brzmi: „Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego”.

„Na tych dwóch przykazaniach zawieszone jest całe Prawo i Prorocy” – powiedział. Czyli wszystko, co jest Bożą nauką, mającą kształtować życie człowieka. Te dwa, połączone przez Jezusa w jedno nakazy Tory, my, chrześcijanie, nazywamy „przykazaniem miłości” i powtarzamy od dziecka jako katechizmową formułę. Przypominamy w niej, że nie ma miłości Boga, wyrażanej w modlitwie, świętych obrzędach, trosce o religijną tradycję, bez miłości bliźniego. Bliźniego – człowieka, który jest obok nas. Inny niż my, nieraz obcy, wyznający drażniące nas poglądy, nie schlebiający naszym gustom. Wolelibyśmy uniknąć tej trudnej obecności. Ale ona jest nam niezbędna. Weryfikuje prawdziwość naszej miłości do Boga.

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

Na to pytanie nie było dobrej odpowiedzi. Wiedzieli to doskonale faryzeusze, wysyłający do Jezusa swoich uczniów z przewrotną misją. W przedziwnej koalicji z usłużnymi wobec Rzymian zwolennikami Heroda, zastawiają na Jezusa pułapkę, chcąc Go skompromitować. „Czy należy płacić podatek cesarzowi, czy też nie?” – pytają. Jeśli odpowie twierdząco, zgorszy pobożnych Żydów. Rzymianie byli znienawidzonymi okupantami, nie wahającymi się deptać największych świętości. Boski kult rzymskiego imperatora był dla Żydów straszliwym zgorszeniem. Wspieranie pogańskiego imperium podatkiem pogłównym, wymuszanym przez skorumpowanych poborców, mogło być wręcz uznawane za zdradę – również jako bałwochwalstwo. Gdyby jednak Jezus, wyczuwając społeczne nastroje, zachęcił w swej odpowiedzi do obywatelskiego nieposłuszeństwa, do rzymskich władz dotrą niezwłocznie wieści (herodianie niewątpliwie będą tu pomocni) o charyzmatycznym Rabbim z Nazaretu, który nawołuje do buntu przeciw Rzymianom.

W całej swej przewrotności, mieli jednak rację mówiąc: „Nauczycielu, wiemy, że mówisz prawdę… Nie dbasz o niczyje względy i nie zważasz na ludzką opinię…”. Jezus jest prawdziwie wolny. Nie jest koniunkturalistą. Głosi prawdę, niezależnie od konsekwencji. „Obłudnicy! Dlaczego Mnie wystawiacie na próbę?” – tymi słowami z pewnością nie zaskarbił sobie sympatii rozmówców. Pokazując podatkową monetę z cesarskim wizerunkiem mówi: „Oddajcie co cesarskie, cesarzowi, a Bogu to, co należy do Boga”. Ta odpowiedź wymyka się wszelkim schematom. Ukazuje problem, którego w swym zaślepieniu nie dostrzegali przedstawiciele religijnych elit. To nie kwestia podatku płaconego rzymskiemu, czy innemu władcy jest tak naprawdę istotna. Nie pieniądz i pytanie o godziwość płaconego wrogom podatku jest tu na pierwszym planie. Można wręcz odnieść wrażenie, że Jezus zupełnie nie odnosi się do tego, o jakiej władzy i przez kogo aktualnie sprawowanej jest mowa.  Dla Niego priorytetem jest człowiek i Jego relacja ze Stwórcą.

W zażartych dyskusjach o „sprawach tego świata” łatwo można zapomnieć o tym, co w nim i co w nas należy do Boga. Można ograbić Boga z Jego chwały, złożonej w człowieku. Czy nie dzieje się tak, gdy pogoń za zyskiem przekreśla wrażliwość na los odrzuconych i marginalizowanych w naszym świecie? Czy nie jest tak, gdy człowiek, próbując znaleźć w pieniądzu zabezpieczenie swojego życia, zapomina, że sam należy do Boga? Że – stworzony na podobieństwo Stwórcy – nosi w sobie Jego obraz i winien jest siebie Bogu? Kultem najmilszym Bogu jest przecież człowiek, powierzający Mu z miłością swoje życie.

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

 

Przypowieść Jezusa, którą w jerozolimskiej świątyni usłyszeli wyżsi kapłani i żydowscy starsi ludu, można streścić w kilku zdaniach. Oto król wyprawia wesele swemu synowi. Zaproszeni są znamienici goście. Gdy jednak nadchodzi czas uczty, zaczynają się jednomyślnie wymawiać, szukając różnych usprawiedliwień. Rozczarowany postawą niedoszłych gości król, zaprasza na wesele przygodnie spotkanych wędrowców. To oni będą cieszyć się udziałem w godach królewskiego syna. Tak wyglądałaby przedstawiona w przypowieści historia, gdyby nie kilka zaskakujących szczegółów…

Szokująca jest reakcja gości, odrzucających zaproszenie króla. Troska o uprawne pole, czy prowadzony sklep, będąca codziennym prozaicznym zajęciem, staje się dla nich istotniejsza, niż szczególne królewskie wyróżnienie. Sposób potraktowania służących króla przeraża („pochwycili jego sługi i znieważywszy, pozabijali”). To już nie jest brak taktu. To zbrodnia z premedytacją. Kara za nią musi być surowa.

Salę weselną wypełnili wreszcie zaskoczeni biesiadnicy („źli i dobrzy”), sprowadzeni przez służących z rozstajnych dróg. Przyjęli niespodziewane zaproszenie na królewską ucztę. Uczestniczą w niej ubrani w odświętne szaty – to warunek udziału w weselu. Skąd je wzięli, zaskoczeni przecież zaproszeniem? Czy brak weselnej szaty musi skutkować usunięciem z królewskiego domu?

Słuchacze z religijnych elit zrozumieli przesłanie Jezusowej przypowieści. „Odeszli i naradzali się, jak przyłapać Go (dosłownie: zastawić pułapkę) na słowie” – relacjonuje Ewangelia. Nie wykorzystali ofiarowanej im szansy. Jednak słowa Jezusa to nie tylko krytyka religijnego establishmentu z tamtych czasów. To także Jego ponadczasowa przestroga dla Kościoła. Dziś, ta przypowieść mówi o nas, chrześcijanach. O bezinteresownej miłości Boga, zapraszającego nas do udziału w Jego radości. O łasce naszego powołania, wzgardzenie którą, uniemożliwia wejście na Bożą ucztę. O naszych pragmatycznych kalkulacjach, w których chęć zysku zwycięża fascynację Jego zaproszeniem i tym, co On pragnie nam ofiarować. Wreszcie – o „szacie weselnej” – szczerej miłości, która musi przenikać nasze życie, jeśli pragniemy być „domownikami Boga”. Weselna uczta Króla gromadzi bowiem różnych przybyszów. Obok nas znajdą się zapewne i tacy, z którymi wolelibyśmy nie dzielić Bożego stołu. Ich też zaprosił Pan. Wraz z nimi powołuje nas do wspólnoty wybranych.

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

Mówił to w Jerozolimie, w świątyni, kilka dni przed swoją męczeńską śmiercią. Słuchali Go wyżsi kapłani i przywódcy ludu. Gdy opowiadał im przypowieść o gospodarzu, pełnym troski o swoją winnicę, nie mieli zapewne wątpliwości do czego nawiązuje. Znali dobrze proroctwo Izajasza z „Pieśni o winnicy Pana”.

„Zaśpiewam mojemu Ukochanemu pieśń o Jego miłości do Jego winnicy…” Ta winnica, założona na urodzajnym wzgórzu, pielęgnowana była z miłością. Okopana, oczyszczona z kamieni, przygotowana na obfite owocowanie. Szlachetna winorośl rozpościerała w niej swoje pędy. Czyż nie jest to obraz miłości Boga do Jego ludu, wybranego przez Niego i poślubionego w wierności? „Winnicą Pana Zastępów jest dom Izraela” – obwieszczał prorok.

Winnica troskliwego gospodarza z proroctwa Izajasza nie wydała jednak słodkich winogron. Zrodziła cierpkie, bezużyteczne owoce. W Jezusowej przypowieści o winnicy, dzierżawcy zdradzają swego gospodarza, nie chcąc oddać mu należnych plonów. Znieważają i zabijają jego sługi i mordują syna, którego gospodarz do nich wysyła. Stają się zbrodniarzami, uzurpującymi sobie prawo do zawłaszczonej winnicy pana. Co uczyni z tymi rolnikami pan winnicy, gdy powróci do swojej własności?

Nie tylko pobożni słuchacze, dotknięci słowami Jezusa, musieli zmierzyć się z tym pytaniem.  Sens osadzonego w Izajaszowym proroctwie przesłania przypowieści, sięga bowiem znacznie dalej. To przecież Kościół Pana jest dziś Jego winnicą, ludem nabytym przez Niego na własność, za cenę Jego życia. Ukochaną winnicę powierzył trosce „innych rolników, którzy mają mu oddawać plon we właściwej porze”. Czy wywiązują się ze swego obowiązku?

Nasze dziś, to właśnie pora („kairos”), w której Kościół-winnica ma przynosić Panu oczekiwany plon. Mocną przestrogą brzmią słowa „Pieśni o winnicy”: „oczekiwał od nich prawości, a oto bezprawie, sprawiedliwości, a oto jęk udręki”. Bez wierności Słowu Boga (także, gdy swymi wymaganiami przekreśla nasze koncepcje) i wyrażanej w czynach miłości (szczególnie do krzywdzonych, bezbronnych i małych), najbardziej nawet wzniosłe słowa religijnych deklaracji, obracają się w swoje przeciwieństwo. A Chrystus, głoszący miłość i upominający się o ubogich, zostaje odrzucony, niczym kamień, nie pasujący do budowli, wznoszonej z zapałem przez budowniczych, przyzywających nieustannie Bożego imienia.

 

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

Był już w Jerozolimie, u kresu swej drogi. Przy akompaniamencie radosnych śpiewów wkroczył uroczyście do świętego miasta. Tłumy wyznawały, że jest Synem Dawida, królem Izraela, który przyszedł, by wypełnić mesjańskie obietnice. Od tamtej pory, dzień w dzień, przebywał w świątyni, nauczając. Głośnym echem odbiło się wypędzenie przez Niego handlarzy ze świątynnego terenu. Wielu oburzonych twierdziło, że jest uzurpatorem, łamiącym Boże prawo i tradycję. Nie unikał pełnych napięcia dyskusji z napierającymi na Niego religijnymi przywódcami narodu – wyższymi kapłanami i starszymi ludu. Nie wyglądało też na to, by zależało Mu na łagodzeniu atmosfery…

„Celnicy i prostytutki wyprzedzają was do królestwa Boga” – powiedział im. Nietrudno było przewidzieć, jak zareagują. Ukazanie kolaborujących z rzymskim okupantem poborców i lichwiarzy oraz godnych pogardy ladacznic jako wzoru nawrócenia dla duchownych i przywódców religijnych, odczytane zostało jako oczywista prowokacja. Podobnie, jak przypowieść, którą opowiedział chwilę wcześniej.

Tym, co najmocniej rozsierdza Jezusa (w Ewangelii widzimy Go nieraz w emocjach), jest udająca pobożność obłuda. Najmocniejsze słowa, jakie wypowiada w czasie pełnych napięcia dyskusji, skierowane są właśnie do hipokrytów z religijnej elity społeczeństwa. Tak ich zresztą nazywa: „hypokritai”, obłudnicy, ukrywający pod maską pobożności kłamstwa i fałsz swego życia. Podobnie jak syn z przypowieści, który zaproszony przez ojca („Dziecko, idź dziś pracuj w winnicy”) przytakuje („oto ja!”), udając posłuszeństwo, gardząc zarazem jego słowem. O ileż więcej szacunku okazuje ostatecznie ten drugi, zbuntowany („nie chcę!”), gdy żałując nieposłuszeństwa idzie pracować w ojcowskiej winnicy. Kapłani i starsi ludu bezbłędnie odczytali sens tego przesłania…

To przeciwstawienie fałszywego poczucia własnej bezgrzeszności postawie szczerego nawrócenia i zerwania z grzechem pojawia się w Ewangelii wiele razy. Zarówno w opowiadanych przez Jezusa przypowieściach, jak i w Jego stylu życia oraz spotkaniach, w których szczególne miejsce zajmują właśnie ludzie uwikłani w grzechy i otoczeni pogardą. Nie rozumieją tego zgorszeni Jego postępowaniem religijni przywódcy. To jednak, co w ich oczach było najcięższym zarzutem („On przyjmuje grzeszników i jada z nimi!”), okazało się drogą nawrócenia dla zagubionych, których Pan sprowadzał z peryferii życia do winnicy Ojca. By mogli odkryć, że i oni są Jego dziećmi.

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)