Bieżące

Prośba

„I powiedzieli apostołowie do Pana: Dodaj nam wiary.” Co skłoniło ich do tej niespodziewanej prośby? Byli przecież religijnymi Żydami, zachowującymi religijne tradycje swego narodu. Czy bali się rodzących się w nich wątpliwości? Warto zauważyć, że chwilę wcześniej ewangelia przytacza nam słowa Jezusa przestrzegającego przed zgorszeniami, jakie dotknąć mogą ludzi ufnych i prostych, spotykających się ze złem i grzechem ze strony Jego uczniów. „Lepiej dla takiego, gdy kamień młyński przywiążą mu wokół szyi i rzucą w morze, niż gdyby był przyczyną upadku jednego z tych małych” – powiedział Pan Jezus o potencjalnym gorszycielu. Radykalizm tych słów, uświadamiający ogrom odpowiedzialności za małych i niewinnych musiał zatrwożyć apostołów.

Wiara

„Dodaj nam wiary!”. O co właściwie prosili? Z pewnością nie chodziło uczniom o przekonania religijne. Ani o wiedzę na temat Boga. Wobec słów Jezusa musieli doświadczyć w sobie kryzysu zaufania. Poczuli – nie po raz pierwszy zapewne – swoją bezradność wobec przedstawianej przez ich Mistrza logiki życia i postępowania. To co niejednokrotnie od Niego słyszeli o miłości, ogarniającej nawet wrogów, o bezwarunkowym przebaczeniu winowajcom, nieszukaniu pierwszych miejsc, pokorze, powierzeniu się z ufnością Bogu, było wymogiem, któremu o własnych siłach nie byli w stanie sprostać. Czy ich dylematy nie są i nam bliskie, gdy stajemy wobec pytań dotyczących konsekwencji chrześcijaństwa i wiary w naszym życiu?

Ziarno gorczycy

„Gdybyście mieli wiarę jak ziarno gorczycy…” Jest dużo mniejsze od ziarnka maku. Pojedyńcze wydaje się prawie niedostrzegalnym pyłkiem. Już taka wiara jednak – w myśl analogii Jezusa – wystarcza. I może czynić cuda… Jest jakaś zaskakująca logika w tym porównaniu. Okazuje się, że aby pójść drogą Jezusa nie trzeba być duchowym herosem, ascetą o żelaznej woli, mistykiem doświadczającym wewnętrznych uniesień. Wystarczy mieć wiarę choćby taką  jak ziarnko gorczycy, aby doświadczyć mocy Boga. Wiara bowiem jest łaską. I nie od nas pochodzi jej dynamika. „Łaską jesteście zbawieni z powodu wiary; i nie od was to pochodzi, ale z Boga jest ten dar” – pisze apostoł Paweł do Efezjan. Wiara jest jednak również naszą odpowiedzią zaufania, naszym wyborem. Jest przylgnięciem do Boga, do prawdy, jaką niesie Jego pełne mocy Słowo. „Owocem wiary jest miłość, owocem miłości jest służba” – mawiała Matka Teresa z Kalkuty. Służba pokornych sług „nieużytecznych”, pochylających się nad niewinnymi, najuboższymi i odrzuconymi tego świata. Czy nie to właśnie jest najlepszym sprawdzianem „jakości” naszej wiary?

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

Człowiek

„Był pewien bogaty człowiek. Ubierał się w purpurę i bisior, świętując co dzień wspaniale.” Nie wiemy skąd miał swoje bogactwo. Przypowieść Pana Jezusa nie sugeruje jednak w najmniejszym stopniu, że zdobył je nieuczciwie. Korzystał więc ze swoich dóbr, ciesząc się nimi i patrząc z zadowoleniem na swoje życie. Mógł dziękować Bogu za Jego błogosławieństwo i modlić się o dalszą pomyślność, powtarzając wersety psalmu: „Niech pełne będą nasze spichlerze, zasobne we wszelkie plony. Niech nasze trzody tysiąckroć płodne na polach naszych mnożą się w tysiące, niech nasze bydło będzie tłuste.” I Bóg spełniał jego pragnienia.

Łazarz

Przez całe życie był na wyciągnięcie ręki. Leżał przy bramie jego domu. Biedak, pokryty wrzodami, pragnący nasycić się choćby resztkami ze stołu bogacza. Tylko psy okazywały mu litość, liżąc jego rany. Przechodził obok niego obojętnie, wstrzymując na chwilę oddech z powodu drażniącego fetoru. Pierwszy raz spojrzał na niego, wymawiając jego imię i prosząc o pomoc, gdy był już w męczarniach, trawiony ogniem piekła. Niestety, bezlitosna przepaść, która dzieliła ich za życia, teraz utrwaliła się na wieczność…

Przestroga

Gdzie jest klucz do zrozumienia sensu Jezusowej przypowieści? Widać wyraźnie, jak niewystarczająca jest tu używana przez nas często argumentacja: „jestem dobry, bo nic złego nie robię”. Bogacz z przypowieści także nie robił nic złego. Nie został potępiony za zło, które wyrządził. W otchłań wtrąciła go obojętność. Zaniedbanie. Brak miłości. „Ci, którzy nie okazują miłosierdzia będą sądzeni bez litości” – przestrzega nas Słowo.

Słowo

„Mają Mojżesza i proroków. Niech ich posłuchają.” To odpowiedź ojca wiary, Abrahama, na prośbę o interwencję z zaświatów, która miałaby odmienić los żyjących beztrosko egoistów. „Mają Słowo Boże” – taki jest sens tej odpowiedzi. Wystarczy być posłusznym Słowu Boga, traktując je serio. Ono uczy nas przekraczania granic naszego egocentryzmu, świętoszkowatej hipokryzji, wygodnej obojętności. Pozwala nam spotkać się – nie z „głodem w Afryce”, „problemem bezdomności”, czy „kwotami uchodźców” – ale z człowiekiem, z jego losem, dramatem, cierpieniem, bezradnością. Słowo nas osądzi. „Byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem obcy, a przyjęliście mnie…” Tu nie ma miejsca na komentarz. Na nasze „tak, ale…” odpowiedzią jest Słowo Boże z całą jego oczywistością.

Spojrzenie

Czy uda się nam ich dostrzec? Ubogich, kulących się z zimna na parkowych ławkach; starszych w ich bezradności i osamotnieniu; bezdomnych, wdzięcznych za życzliwe spojrzenie i dobre słowo; uchodźców, patrzących przez zasieki granic na lepszy świat, który – broniąc „chrześcijańskiej cywilizacji” – nie chce im ofiarować upragnionego bezpieczeństwa… Czy uda nam się ich spotkać dziś, byśmy kiedyś mogli rozpoznać się z radością, gdy w dniu ostatnim zgromadzi nas Ten, który powróci?

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

Drodzy bracia i siostry,

Wiara zapewnia nas, że królestwo Boże w sposób tajemniczy jest już obecne na ziemi (por. SOBÓR WATYKAŃSKI II, Konst. Gaudium et spes, 39); jednak także w naszych czasach musimy z bólem stwierdzić, że napotyka ono przeszkody i siły wrogie. Nieustanie rozdzierają ludzkość gwałtowne konflikty i rzeczywiste wojny; kolejno następują po sobie niesprawiedliwości i dyskryminacje; trudno przezwyciężyć nierówności gospodarcze i społeczne w skali lokalnej czy też ogólnoświatowej. A cenę za to płacą przede wszystkim ludzie ubodzy i znajdujący się w gorszej sytuacji.

Społeczeństwa najbardziej zaawansowane gospodarczo rozwijają w swoim łonie skłonność do pogłębionego indywidualizmu, która w połączeniu z mentalnością utylitarną i pomnożona przez sieć medialną wytwarza „globalizację obojętności”. W tym scenariuszu migranci, uchodźcy, przesiedleńcy i ofiary handlu ludźmi stali się symbolami wykluczenia, ponieważ oprócz trudności, jakie pociąga za sobą sam ich stan, często są obciążani osądem negatywnym, traktującym ich jako przyczynę bolączek społecznych. Postawa wobec nich stanowi dzwonek alarmowy, ostrzegający przed upadkiem moralnym, który grozi wówczas, gdy przyznaje się miejsce kulturze odrzucenia. Istotnie na tej drodze każdej osobie, która nie mieści się w kanonach sprawności fizycznej, psychicznej i społecznej grozi marginalizacja i wykluczenie.

Z tego względu obecność migrantów i uchodźców – podobnie jak ogólnie osób bezradnych – stanowi dzisiaj zachętę do przywrócenia pewnych istotnych wymiarów naszej egzystencji chrześcijańskiej i naszego humanitaryzmu, którym grozi uciszenie w pełnym wygody stylu życia. Dlatego właśnie „chodzi nie tylko o migrantów”, to znaczy: interesując się nimi interesujemy się także sobą, wszystkimi; otaczając ich troską, rozwijamy się wszyscy; słuchając ich, udzielamy głosu również głosu tej części nas, którą być może trzymamy w ukryciu, ponieważ nie jest ona dzisiaj dobrze widziana.

„Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!” (Mt 14,27). Chodzi nie tylko o migrantów: chodzi również o nasze lęki. Nikczemności i obrzydliwości naszych czasów powiększają „nasz lęk przed «innymi», nieznanymi, zepchniętymi na margines, cudzoziemcami […]. Zauważamy to szczególnie dzisiaj, w obliczu przybycia migrantów i uchodźców, którzy pukają do naszych drzwi w poszukiwaniu opieki, bezpieczeństwa i lepszej przyszłości. To prawda, lęk jest uzasadniony, również dlatego, że brakuje przygotowania do tego spotkania” (Omelia, Sacrofano, 15 febbraio 2019). Problemem nie jest fakt, że mamy wątpliwości i obawy. Problem pojawia się wówczas, gdy te lęki determinują nasz sposób myślenia i działania do tego stopnia, że sprawiają, iż stajemy się nietolerancyjni, zamknięci, a może nawet – nie zdając sobie z tego sprawy – stajemy się rasistami. W ten sposób lęk pozbawia nas pragnienia i zdolności do spotkania się z bliźnim, osobą inną niż ja; pozbawia mnie szansy spotkania się z Panem (por. Homilia podczas Mszy św. w Światowym Dniu Migranta i Uchodźcy, 14 stycznia 2018 r., w: L’Osservatore Romano, wyd. pl. n. 2/(400)2018, s. 44).

„Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią?” (Mt 5, 46). Chodzi nie tylko o migrantów: chodzi również o miłosierdzie. Poprzez uczynki miłosierdzia okazujemy naszą wiarę (por. Jk 2, 18). A najwznioślejszym miłosierdziem jest to, które dokonuje się wobec osób, które nie są w stanie się odwzajemnić, a być może nawet nie są w stanie podziękować. „Gra toczy się o to, jakie oblicze pragniemy sobie nadać jako społeczeństwo, a także o wartość każdego życia. […] Postęp naszych narodów […] zależy przede wszystkim od zdolności do tego, by dać się poruszyć i wzruszyć tym ludziom, którzy pukają do drzwi i swoim spojrzeniem dyskredytują i pozbawiają władzy wszystkie fałszywe bożki obciążające i zniewalające życie. Są to bożki, które obiecują złudne i ulotne szczęście, budowane na obrzeżach rzeczywistości i na cierpieniu innych” (Przemówienie w diecezjalnym Caritas w Rabacie, 30 marca 2019 r.).

„Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko” (Łk 10,33). Chodzi nie tylko o migrantów: chodzi o nasze człowieczeństwo. Tym, co pobudziło Samarytanina, który dla Żydów był kimś obcym, aby się zatrzymać – było współczucie będące uczuciem, którego nie można wyjaśnić tylko na poziomie racjonalnym. Współczucie dotyka najbardziej wrażliwych strun naszego człowieczeństwa, powodując nieodparty impuls, aby „stać się bliźnim” dla tych, których widzimy w trudnej sytuacji. Tak jak nas naucza sam Jezus (por. Mt 9, 35-36; 14, 13-14; 15,32-37), okazanie współczucia oznacza rozpoznanie cierpienia drugiego i natychmiastowe przejście do działania, aby ukoić, uzdrowić i ocalić. Okazanie współczucia oznacza zapewnienie przestrzeni dla czułości, którą dzisiejsze społeczeństwo przeciwnie – często każe nam tłumić. „Otwarcie się na innych nie zubaża, ale wzbogaca, pomaga bowiem być bardziej ludzkim: uznawać siebie za aktywną część większej całości i przyjmować życie jako dar dla innych; postrzegać jako cel nie swoje interesy, ale dobro ludzkości” (Przemówienie w meczecie w Baku, w Azerbejdżanie, 2 października 2016 r., w: L’Osservatore Romano wyd. pl. n. 10 (386)/2016, s. 28).

„Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18,10). Chodzi nie tylko o migrantów: chodzi o to, by nikogo nie wykluczać. Współczesny świat jest każdego dnia coraz bardziej elitarny i okrutny wobec wykluczonych. Kraje rozwijające się nadal są ogołacane ze swoich najlepszych zasobów naturalnych i ludzkich z korzyścią dla kilku rynków uprzywilejowanych. Wojny ogarniają tylko pewne regiony świata, ale broń do ich prowadzenia jest wytwarzana i sprzedawana w innych regionach, które następnie nie chcą przyjmować uchodźców, będących efektem tych konfliktów. Płacą za nie zawsze maluczcy, ubodzy, najbardziej bezbronni, którym zabrania się siadania przy stole, i zostawia się jedynie „odpadki” z uczty (por. Łk 16,19-21). „Kościół «wyruszający w drogę» […] wie, jak kroczyć naprzód i dotrzeć na rozstaje dróg, by zaprosić wykluczonych” (Adhort. ap. Evangelii gaudium, 24). Rozwój ekskluzywny sprawia, że bogaci są coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi. Prawdziwy rozwój polega na włączeniu wszystkich mężczyzn i kobiet świata, promując ich rozwój integralny, i troszczy się także o przyszłe pokolenia.

„Kto chce stać się wielkim wśród was, będzie waszym sługą, a kto chce być pierwszym wśród was, będzie niewolnikiem wszystkich” (Mk 10, 43-44). Chodzi nie tylko o migrantów: chodzi o postawienie ostatnich na pierwszym miejscu. Jezus Chrystus wymaga od nas, abyśmy nie ulegali logice świata, która usprawiedliwia wykorzystywanie innych dla moich korzyści osobistych lub korzyści mojej grupy: najpierw ja, a potem inni! Natomiast prawdziwe motto chrześcijanina brzmi „najpierw ostatni!”. „Duch indywidualistyczny jest podatnym gruntem, na którym dojrzewa poczucie obojętności wobec drugiego, prowadzące do traktowania go jedynie jako przedmiotu transakcji handlowej, do nieinteresowania się człowieczeństwem innych i sprawiające, że ludzie stają się bojaźliwi i cyniczni. Czyż nie są to może uczucia, które często budzą w nas ubodzy, zepchnięci na margines, ostatni członkowie społeczeństwa? A iluż ostatnich mamy w naszych społeczeństwach! Wśród nich mam na myśli zwłaszcza imigrantów, z ich brzemieniem trudności i cierpień, z którymi obcują codziennie, poszukując – niekiedy rozpaczliwie – miejsca, gdzie mogliby żyć w pokoju i godnie” (Przemówienie do korpusu dyplomatycznego, 11 stycznia 2016 r., w: L’Osservatore Romano, n. 2 (380)/2016, s. 14). W logice Ewangelii ostatni są pierwszymi a my musimy być gotowi, by im służyć.

„Ja przyszedłem po to, aby [owce] miały życie i miały je w obfitości” (J 10, 10). Chodzi nie tylko o migrantów: chodzi o całą osobę, o wszystkie osoby. W tym stwierdzeniu Jezusa znajdujemy sedno Jego misji: sprawienie, aby wszyscy otrzymali dar życia w pełni, zgodnie z wolą Ojca. We wszelkiej działalności politycznej, w każdym programie, w każdym działaniu duszpasterskim musimy zawsze stawiać w centrum osobę, w jej wielorakich wymiarach, w tym duchowym. Dotyczy to wszystkich osób, których zasadniczą równość należy uznać. Dlatego też „rozwój nie ogranicza się jedynie do postępu gospodarczego. Aby był prawdziwy, powinien on być zupełny, to znaczy winien przyczyniać się do rozwoju każdego człowieka i całego człowieka” (ŚW. PAWEŁ VI, Enc. Populorum progressio, 14).

„A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga” (Ef 2, 19). Chodzi nie tylko o migrantów: chodzi o budowanie miasta Boga i miasta człowieka. W naszym wieku, nazywanym również erą migracji jest wiele niewinnych osób, które padają ofiarą „wielkiej iluzji” nieograniczonego rozwoju technologicznego i konsumpcyjnego (por. Enc. Laudato si’, 34). Wyruszają więc w podróż do „raju”, który nieuchronnie zawodzi ich oczekiwania. Ich obecność, czasami niewygodna, pomaga rozwiać mity postępu zarezerwowanego dla nielicznych, ale opierającego się na wyzysku wielu. „Chodzi zatem o to, byśmy dostrzegli jako pierwsi i pomagali innym widzieć w migrancie i uchodźcy nie tylko problem, z którym trzeba się zmierzyć, ale brata i siostrę, których należy przyjąć, szanować i kochać, okazję, którą daje nam Opatrzność, byśmy wnosili wkład w budowanie sprawiedliwszego społeczeństwa, doskonalszej demokracji, solidarniejszego kraju, bardziej braterskiego świata i bardziej otwartej wspólnoty chrześcijańskiej, w zgodzie z Ewangelią” (Orędzie na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy 2014).

Drodzy bracia i siostry, reakcję na wyzwanie współczesnej migracji można podsumować w czterech czasownikach: przyjmować, chronić, promować i integrować. Ale czasowniki te dotyczą nie tylko migrantów i uchodźców. Wyrażają one misję Kościoła wobec wszystkich mieszkańców peryferii egzystencjalnych, którzy muszą być przyjmowani, chronieni, promowani i integrowani. Jeśli zastosujemy te czasowniki w praktyce, przyczyniamy się do budowania miasta Boga i miasta człowieka, będziemy promowali integralny rozwój ludzki wszystkich osób, a także dopomożemy społeczności światowej w przybliżeniu się do celów zrównoważonego rozwoju, jaki sobie postawiła, a które w przeciwnym razie byłyby trudne do osiągnięcia.

Stawką jest więc nie tylko sprawa migrantów, chodzi nie tylko o nich, ale o nas wszystkich, o chwilę obecną i o przyszłość rodziny ludzkiej. Migranci, a zwłaszcza najbardziej bezbronni, pomagają nam odczytywać „znaki czasu”. Przez nich Pan wzywa nas do nawrócenia, do uwolnienia się od ekskluzywizmu, obojętności i kultury odrzucenia. Przez nich Pan zaprasza nas, abyśmy odzyskali całe nasze chrześcijańskie życie i wnieśli wkład, każdy zgodnie ze swoim powołaniem, w budowę świata coraz bardziej odpowiadającego planowi Boga.

Jest to życzenie, do którego dołączam modlitwę, prosząc za wstawiennictwem Maryi Panny, Matki Dobrej Drogi, o obfite błogosławieństwo dla wszystkich migrantów i uchodźców świata oraz dla tych, którzy stają się ich towarzyszami podróży.

Watykan, 30 kwietnia 2019 r

Szafarz

„Oikonomos”. Tego greckiego słowa używa ewangelista relacjonując przypowieść Jezusa o nieuczciwym rządcy. „Oikos” – to greckie pojęcie oznaczające dom. „Oikonomos” to człowiek, którego trosce powierzono dom (i majątek), będący czyjąś własnością. Zadaniem szafarza jest opieka nad powierzonymi mu dobrami. Opieka zgodna z zamysłem i wolą właściciela. Słuchając słów przypowieści Pana Jezusa nie sposób jednak nie myśleć także o jej symbolicznym sensie. Czyż nie jest to przejmujący obraz relacji między Bogiem, a tymi, którym On z zaufaniem powierzył swoje „dobra”. To nie przypadek, że w Kościele „szafarzami” nazywani są – przede wszystkim – biskupi i prezbiterzy. Oni otrzymali w dzierżawę „majątek” Boga. Najcenniejszym zaś skarbem Boga są ludzie. To oni – zwłaszcza najbiedniejsi, mali, bezbronni, odrzuceni – mają być otoczeni szczególną miłością szafarzy.

Pochwała

„I pochwalił pan nieuczciwego rządcę, że rozsądnie postąpił.” Zaskakująca jest opinia bogacza wyrażona w puencie Jezusowej przypowieści. Przecież właśnie został po raz kolejny okradziony przez swego ekonoma, którego wcześniej – za nieuczciwość właśnie – zwolnił z pracy. Teraz zaś, gdy ów złodziej popełnił kolejne przewinienie, otrzymuje pochwałę od swego pracodawcy? A jednak. Być może znający dobre sposoby na pomnażanie majątku bogaty właściciel docenił „zaradność” swego podwładnego? Może zaimponowała mu inwencja szafarza, która – choć opłacona z kiesy pana – zapewniała mu bezpieczną przyszłość? Pan Jezus, komentując opowiedzianą historię, mówi o rozsądku, jaki cechuje relacje między „synami tego czasu (wieku)”. Rzeczywiście, zapobiegliwi ludzie – zarówno ówczesnego, jak i obecnego czasu – bywają niedoścignieni w pomysłowości i inicjatywach. Ich wszystkie działania mają najczęściej jeden wspólny cel: maksymalnie zabezpieczyć swoje życie. To właśnie ta – spędzająca sen z oczu – troska o przyszłość jest inspiracją do niekończącej się aktywności.

Mamona

To aramejskie słowo, użyte w ewangelii w greckiej transliteracji, oznacza oparcie, ostoję, zabezpieczenie. Nie bez powodu mamona utożsamiana jest z pieniędzmi. To przecież właśnie w posiadaniu pieniędzy widzi się najczęściej najlepsze zabezpieczenie życia i przyszłości. Ich brak z kolei owocuje frustracją, poczuciem bezradności i lęku. Pan Jezus mówi o „niesprawiedliwej mamonie”. Wbrew pozorom nie chodzi tu o majątek uzyskany w nieuczciwy sposób. Nie oznacza to również potępienia przez Jezusa bogactwa. Nigdy tego nie uczynił, choć nie raz przestrzegał przed niebezpieczeństwem, jakie rodzi posiadanie dóbr materialnych. Mamona jest bowiem niegodziwa, gdy przestaje być środkiem, a staje się celem. Gdy przestaje służyć człowiekowi, umożliwiając mu godziwe życie, czynienie dobra, dzielenie się, budowanie relacji, a staje się bożkiem Mamonem, któremu zaczyna służyć człowiek zniewolony swoim pożądaniem.

Dzierżawa

Mamona to symbol dóbr materialnych, które posiadamy. Nasza własność nigdy nie jest jednak bezwzględna, absolutna. To co mamy, mamy niejako w dzierżawie, w zarządzie. Jest to – jak mówi Pan Jezus – „cudze dobro”, w dystrybucji którego powinniśmy być wierni. Prędzej, czy później, przyjdzie nam je bowiem pozostawić. I przyjdzie nam rozliczyć się z wierności w jego używaniu. „Nasze prawdziwe dobro” jest jeszcze wciąż przed nami.

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)

Nadzieja

„A zbliżali się do Jezusa wszyscy poborcy i grzesznicy, by Go słuchać.” Byli Nim zafascynowani. Przychodzili z ciekawością, czekając na Jego słowo. Słuchali, szukając odpowiedzi na swe pytania. Przynosili ze sobą cały bagaż swoich grzechów, życiowych komplikacji i dramatów. Nigdy ich nie odtrącał. Nie potępiał. Nie gardził nimi. Nie obdarzał niewybrednymi epitetami. Nie patrzył jak na gorszych, nieczystych. Kładł się z nimi przy stole, jadł i pił we wspólnocie, jakby byli najzacniejszymi gośćmi, pobożnymi i sprawiedliwymi. Mówił, że Bóg ich kocha. Że szuka ich i cieszy się, gdy może ich odnaleźć. Nigdy jeszcze nie słyszeli takich słów. I nigdy nie czuli takiej nadziei.

Oburzenie

„I szemrali faryzeusze i uczeni w piśmie mówiąc: Ten przyjmuje grzeszników i je razem z nimi!” Byli oburzeni. Nie wyobrażali sobie, jak można bratać się z takim motłochem. Przecież to zdrajcy, kolaboranci, złodzieje, wysługujący się rzymskiemu okupantowi. Ludzie z marginesu, nie zachowujący przykazań, nieczyści, opętani pogańską ideologią. Prostytutki i rozpustnicy, gorszyciele, na których czeka kara Boża. Gdyby choć jeszcze wyrażali skruchę, prosili o wybaczenie, gdyby ukorzyli się publicznie, przyjmując przewidziane świętym prawem kary… Ale tak? Jak mogą z taką bezczelnością kłaść się z rabbim Jehoszuą przy jednym stole? I dlaczego On na to nie reaguje, skoro – jak o Nim mówią – jest sprawiedliwy?

Miłosierdzie

„A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go.” To zdanie z przypowieści Jezusa jest momentem kulminacyjnym całego opowiadania. W tej scenie spotykamy Boga. Pocałunek wybiegającego na drogę ojca, pragnącego objąć powracającego (bynajmniej nie z miłości i skruchy) syna-bankruta, ponoszącego słuszne konsekwencje swej głupoty i pychy, jest kwintesencją miłosierdzia. To ono właśnie zgorszy oburzonego „niesprawiedliwym” postępowaniem ojca starszego brata z przypowieści. Miłosierdzie jest bowiem zawsze „niesprawiedliwe”. Tak jak Bóg jest (na szczęście!) „niesprawiedliwy”. Gdyby był – jak to czasem jeszcze powtarzamy w wyuczonych formułkach – „sędzią sprawiedliwym”, to z naszymi grzechami i niewiernością wobec Niego bylibyśmy w straszliwej sytuacji… Na szczęście On nie jest sprawiedliwy według naszej, ludzkiej, opisanej paragrafami prawa sprawiedliwości. Jest miłosierny. A miłosierdzie to zawsze coś, co się nie należy, coś niezasłużonego, dla wielu gorszącego, wręcz skandalicznego. W logice Boga „miłosierdzie góruje nad sądem”. Czy zrozumieją to poprawni „starsi bracia” wciąż gorszący się Bogiem, „który nigdy nie męczy się przebaczaniem”?

ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)