Strefa Czytelnika

W Wiecznym Mieście opadł kurz podniesiony przez stopy ponad miliona pielgrzymów przybyłych do Rzymu na uroczystą kanonizację dwóch papieży. Świętych i wielkich przywódców Kościoła Katolickiego,  którzy bez wątpienia mieli ogromny wkład w geopolityczny obraz świata, jaki znamy dzisiaj. Czy to przypadek, że właśnie dzisiaj, u progu potencjalnej nowej zimnej wojny, mamy uroczystość wyniesienia na ołtarze właśnie tych dwóch wielkich Papieży Pokoju? O ile o Janie Pawle II Polacy wiedzą bardzo wiele, to chciałbym tutaj przybliżyć sylwetkę Angelo Giuseppe Roncalli – Świętego Jana XXIII. Papieża, ale przede wszystkim wielkiego dyplomaty i człowieka pokoju, którego tak bardzo dzisiaj potrzebuje nasz świat.

Jan XXIII – odnowiciel i… dyplomata

Wszyscy pamiętają  Jana XXIII jako „Dobrego Papieża” i odnowiciela Kościoła Katolickiego. Wybrany na  tron Piotrowy jako papież „przejściowy” w wieku 77 lat zrewolucjonizował Kościół. Chyba żaden z Kardynałów głosujących na pierwszym konklawe po II wojnie światowej (1958) nie spodziewał się, że staruszek, którego właśnie wybierają w drodze kompromisu wewnętrznego, tak bardzo odmieni twarz Kościoła i wprowadzi go w nową erę. Sobór Watykański II, zwołany przez Papieża Jana XXIII w 1962 roku, zrewolucjonizował nie tylko obrzędy i zewnętrzny obraz, ale unowocześnił cały Kościół i ponownie zbliżył go do ludzi tak jak za czasów Chrystusa. Zresztą on sam często jest przypominany w swoim słynnym „przemówieniu pod księżycem” jako ten, który troszczy się o tych najmniejszych i najsłabszych. Warto jednak przypomnieć, że zanim został kardynałem metropolitą weneckim i Papieżem był dyplomatą, który osiągał na tym polu całkiem spore sukcesy.

„Gdy wrócicie do domu, będą tam wasze dzieci, pogłaszczcie je i powiedźcie im: ‘to czułości od papieża’. Będzie tam jakaś łza do osuszenia. Zróbcie coś, powiedzcie dobre słowo. Papież jest z wami zwłaszcza w godzinach smutku i żalu” (z „Przemówienia pod księżycem” Jana XXIII)

Sofia

Giuseppe Roncalli w wieku 40 lat, po prawie 10 letnim doświadczeniu na stanowisku sekretarza biskupa swojej diecezji Bergamo w północnych Włoszech, i po epizodzie na froncie pierwszej wojny światowej jako sanitariusz i kapelan, w 1921 roku otrzymał nominację na prałata i rozpoczął pracę w Watykanie.  Już w 1925 roku Papież Pius XI ustanawia go biskupem i wysyła jako legata papieskiego do Bułgarii. Misja początkowo miała trwać kilka miesięcy i wydawała się jasna i prosta: 1. nawiedzić wszystkie wspólnoty katolickie na terenie królestwa – wypełniona w okresie maj – wrzesień 1925; 2. zażegnać ostry konflikt między kapłanem a biskupem  Nicopolii – co zrobił w pierwszych tygodniach po swoim przybyciu; 3. zreorganizować wspólnotę katolicką obrządku wschodniego – co udało się zakończyć w 1926 roku; 4. utworzyć i uruchomić ogólnokrajowe seminarium katolickie; 5. nawiązać stosunki dyplomatyczne między Watykanem a królestwem i państwem bułgarskim.

Chociaż cele były jasne i wydawałoby się proste, w państwie w większości prawosławnym wcale nie były tak oczywiste do osiągnięcia. Niestety seminarium nie udało się otworzyć, ale oficjalnie w roku 1931 nawiązano współpracę dyplomatyczną. Z wielu powodów misja z kilku miesięcy przedłużyła się do 10 lat, w których kluczową rolę odegrał ślub prawosławnego króla Bułgarii Borysa III z katoliczką, córką króla Włoch Wiktora Emanuela III, Joanną Savoia, w 1930 roku. Niestety król Borys złamał przy tej okazji kilka obietnic danych papieżowi Piusowi XI, czym dodatkowo utrudnił zadanie biskupa Roncalli. Mimo wszystko misję można uznać za udaną do tego stopnia, że papież mianował Giuseppe Roncalli arcybiskupem i w 1934 roku przeniósł do Istambułu, gdzie był odpowiedzialny za relacje Stolicy Apostolskiej z Turcją i Grecją.

Istambuł

Znów arcybiskup Roncalli ma przed sobą trudne zadanie: na ziemi muzułmańskiej, w momencie, gdy trwała świecka rewolucja zapoczątkowana przez Kemala Ataturka, potrafi ułożyć dobre relacje zarówno z władzą cywilną, jak i z innymi kościołami i wyznaniami. Tutaj również zostaje przez większość II Wojny Światowej i angażuje się bardzo mocno w pomoc Żydom, którzy uciekają Europy Wschodniej. Jak wspominają świadkowie: podczas wojny, do portu w Istambule dobija statek pełen żydowskich dzieci z Niemiec, cudem omijając wszelkie kontrole. Zgodnie z porozumieniami między III Rzeszą a neutralną Turcją powinien zostać natychmiast zawrócony, ale arcybiskup Roncalli porusza wszystkie swoje znajomości i udaje mu się uratować małych pasażerów od pewnej śmierci w obozach zagłady. Właśnie w tym okresie Turcy zaczynają go nazywać ‘Diado’- co znaczy  Dobry Ojciec.

W tym samym czasie ambasadorem III Rzeszy w Turcji był katolik i były kanclerz Rzeszy, Franz Von Papen. W Ankarze rozpoczyna się nie tylko ich współpraca, ale również długotrwała przyjaźń, o której Von Papen opowie po wojnie: „Chodziłem do niego na Msze Święte do delegatury apostolskiej. Rozmawialiśmy o tym, jak najlepiej zagwarantować neutralność Turcji. Byliśmy przyjaciółmi. Przekazywałem mu pieniądze, ubrania, jedzenie i lekarstwa dla Żydów którzy się do niego zwracali. Przybywali boso i bez ubrań z krajów wschodniej Europy, które stopniowo zajmowały siły III Rzeszy. W ten sposób pomogliśmy około 24 tysiącom Żydów”. Późniejsze zeznania przyszłego papieża uratowały Von Papena podczas procesu Norymberskiego.

Paryż

W 1944 Papież Pius XII przenosi arcybiskupa na stanowisko nuncjusza apostolskiego w Paryżu. Stąd Roncalli, we współpracy ze słynnym dziś szwedzkim dyplomatą Raoulem Wallenbergiem, organizuje pomoc dla tysięcy Żydów z Węgier, Słowacji i Bułgarii. Nie tylko załatwia sfałszowane akta chrztu i inne dokumenty, ale używa również swojej znajomości z królem Bułgarii Borysem III. Kiedy po inwazji niemieckiej na Węgry tysiące Żydów uciekają do Bułgarii, Hitler żąda od króla Borysa natychmiastowego wydalenia uciekinierów z powrotem. Arcybiskup Roncalli powołuje się wtedy na wcześniejsze relacje z królem i prosi, by nie wykonywał poleceń Hitlera. W ostatniej chwili, gdy pociągi z węgierskimi Żydami wydalonymi z Bułgarii dojeżdżają już do granicy, król Borys daje się przekonać, zawraca transporty i pozwala na ucieczkę Żydów do Palestyny i Ameryki.

We wrześniu 2000 roku International Raoul Wallenberg Foundation złożyła formalną prośbę do Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie o dopisanie Angelo Giuseppe Roncalli do listy Sprawiedliwych wśród narodów świata za pomoc Żydom podczas II wojny światowej. Do chwili obecnej instytut nie udzielił jeszcze oficjalnej odpowiedzi.

W Paryżu po II wojnie światowej nuncjusz apostolski miał jeszcze jedno ważne zadanie: musiał porozumieć się z nowymi świeckimi władzami, które były bardzo antykościelne, zwłaszcza po tym, jak część francuskich biskupów poparła Republikę Vichy. Gdy arcybiskup Roncalli otrzymał nominację kardynalską, relacje między Stolicą Apostolską a Paryżem były już tak dobre, że prezydent Francji Vincent Auriol, socjalista i jawny ateista, powołując się na średniowieczne przepisy kościelne chciał osobiście wręczyć beret kardynalski nowemu kardynałowi podczas oficjalnej uroczystości 14 stycznia 1958 r. w Pałacu Elizejskim.

Z okresu paryskiego pochodzi również mnóstwo anegdot dotyczących przyszłego papieża, które dobitnie pokazują, że potrafił on w wyjątkowo dyplomatyczny sposób zwrócić uwagę również na rzeczy całkiem przyziemne. Jednemu z dyplomatów obecnych w Paryżu skarżył się na przykład, że na przyjęciach dyplomatycznych stanowi on konkurencję dla pięknych kobiet tam obecnych: „Panie stroją się i ubierają tak, by wszyscy je podziwiali, ale na tych przyjęciach wszyscy zamiast patrzeć na te panie patrzą uważnie na mnie, żeby zobaczyć czy ja przypadkiem nie zerkam na panie”. Znana jest również historia, gdy podczas jednego z przyjęć posadzono naprzeciw arcybiskupa atrakcyjną kobietę z wyjątkowo głębokim dekoltem. Nuncjusz spokojnie jadł i rozmawiał z wszystkimi gośćmi, w ogóle nie zwracając na to uwagi, aż do momentu, gdy podano owoce, wtedy wziął półmisek z owocami i podając go owej damie spokojnie powiedział: „Proszę pamiętać, że Ewa po tym, gdy zjadła owoc, ubrała się”.

Kryzys Kubański

Nie można tutaj nie przypomnieć wielkiego wkładu, jaki Jan XXIII, już jako papież, wniósł w zażegnanie kryzysu kubańskiego, który mógł bardzo łatwo doprowadzić do wojny atomowej. Przypomnijmy: 22 października 1962 roku prezydent Stanów Zjednoczonych John Fitzgerald Kennedy oznajmia, że amerykański wywiad wykrył wyrzutnie atomowe na Kubie, a Związek Radziecki wysyła tam właśnie swoje okręty z dostawą głowic nuklearnych dla uzbrojenia tych wyrzutni. USA ogłaszają blokadę morską całej wyspy, aby zapobiec uzbrojeniu głowic u bram swojego kraju, jednak wszystko wskazuje na to, że radziecka marynarka wojenna podejmie próbę przebicia blokady. W tym momencie świat stanął na skraju wojny atomowej, pytanie brzmiało tylko, kto pierwszy naciśnie atomowy guzik: Chruszczow czy Kennedy? Pomimo otwartego zaledwie kilka dni wcześniej Soboru Watykańskiego II papież nie tylko działa zakulisowo na wszystkich możliwych frontach, co później przyznają przedstawiciele zainteresowanych stron, ale decyduje się na publiczne zabranie głosu w tej sprawie z prośbą o pokój i powrót na drogę dialogu. Można by rzec, że wygłaszając swoje orędzie na falach radiowych 25 października nie zrobił nic nadzwyczajnego, ale kulisy  działań dyplomacji watykańskiej w tych dniach poznają tylko nieliczni naukowcy, którym dane będzie przeanalizować dokumenty w archiwach Watykanu, Stanów Zjednoczonych, Rosji i Włoch.

To, co wiemy na pewno, to że niecałe 48 godzin po orędziu papieskim do Waszyngtonu dociera propozycja Nikity Chruszczowa, która ma na celu zażegnanie konfliktu. Jan XXIII nigdy nie spotkał się osobiście ani z Nikitą Chruszczowem, ani z Johnem Fitzgeraldem Kennedym. Spotkał się z zięciem Chruszczowa, który już na początku lat 60. proponował papieżowi nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Watykanem, na co ten stwierdził, że jest jeszcze za wcześnie. Spotkał się również z żoną prezydenta Stanów Zjednoczonych Jacqueline Kennedy. Mimo to pisma zarówno od prezydenta USA, jak i premiera ZSRR, nie pozostawiają wątpliwości, jak ważne były działania Watykanu i papieża w tamtych dniach. Życzenia od Chruszczowa na Boże Narodzenie 1962 roku oraz osobisty list Kennedy’ego ze stycznia ‘63 pokazują bardzo wyraźnie, że słowa papieża i zakulisowe działania jego dyplomacji miały kolosalne znaczenie w tym chyba najbardziej krytycznym momencie zimnej wojny.

Pacem in Terris – Pokój na Ziemi

Trudno powiedzieć, czy to właśnie kryzys kubański, czy raczej całe doświadczenie życiowe, począwszy od I wojny światowej, którą dotknął własnymi rękoma, poprzez cierpienia II wojny i obserwowanie z bliska zmian cywilizacyjnych w Europie powojennej,  spowodowało w papieżu chęć napisania tej wyjątkowej encykliki. „Pacem in Terris” to pierwsza w historii encyklika, którą papież Kościoła Katolickiego dedykuje nie samym katolikom, ale „wszystkim ludziom dobrej woli” niezależnie od narodowości, pochodzenia czy religii. To był wielki przełom, który na pewno naznaczył i pokazał drogę, którą miał podążyć Sobór Watykański II. Zaledwie dwa miesiące przed swoją śmiercią papież naznaczony już ciężką chorobą (zmarł 3 czerwca 1963 z powodu raka żołądka) zwraca się do wszystkich ludzi z prośbą o szukanie tego, co łączy, a nie tego, co dzieli: „niech wszystkie narody, organizacje polityczne, szukają dialogu i porozumienia”.

Czy Jan XXIII zażegnał III wojnę światową?

Jak już wspominałem wcześniej, najpewniej nigdy się tego nie dowiemy, a dla wielu osób niewierzących lub sceptycznie nastawionych do Kościoła Katolickiego sytuacje z życia Jana XXIII i Jana Pawła II mogą wydawać się przypadkowe. W danym momencie historii ludzkości akurat oni mieli możliwość zrobienia tego, co zrobili. Do tego pytania jednak dodałbym jeszcze jedno: Czy Święty Jan XXIII i Święty Jan Paweł II zażegnają III wojnę światową? Czy obecna sytuacja na wschodzie Europy, w Libanie, Południowym Sudanie, Nigerii czy wielu innych zakątkach świata może zostać jakoś zażegnana dzięki ich wstawiennictwu?

Całe mnóstwo katolików na całym świecie z pewnością nie zastanawia się nad tym i nie zadaje sobie takiego pytania, ale bez głębszej refleksji  odpowie na nie: Tak. To wydaje się być największym problemem, bo gdyby wszyscy katolicy zastanowili się nad głębokim sensem kanonizacji tych dwóch wielkich Papieży Pokoju, właśnie w tak gorącym okresie, doszliby do wniosku, że może właśnie teraz Święty Jan Paweł II – patron rodzin – i Święty Jan XXIII – który mógłby być patronem pokoju i dialogu międzynarodowego – wypełniają swoją najważniejszą misję.  Zadanie, które ma polegać na przypomnieniu, nie tylko katolikom, prawdziwego sensu życia na tej ziemi i tego, do czego doprowadza nienawiść i niechęć wobec ludzi takich samych jak my.

Wszystkim, którzy mają jakiś dostęp do decydentów na świecie, oraz każdemu z nas sugeruję przeczytać tę krótką encyklikę „Pacem in Terris”, która również niewierzącym i wyznawcom innych religii pozwala inaczej spojrzeć na nasze społeczeństwo. A Święty Jan XXIII i Święty Jan Paweł II niech wstawiają się u Boga o pokój na ziemi i w każdej rodzinie.

 

Rafał Fleszar

Agnieszka Syska

 

 

zrodzeni z obietnicy

 

uciekaliśmy przed swoimi domami

uciekaliśmy przed swoimi drzwiami zapalonymi słońcami i księżycami

 

płonęły właśnie w wodach siedmiorakie okna oka ducha

 

uciekaliśmy przed gonitwą modlitwą gonitwą drzwi zapalonymi menorami

płonnymi tonnymi hanukami

 

tonęły właśnie w ogniach jednorakie drzwi

 

modlitwa goniła nad naszymi głowami w płomieniach

 

drzwi okna obracały się w tył obracały się w przód przed naszymi gwiazdozbiorami

w głowach

 

gonitwa goniła pod naszymi głowami w płomieniach

 

pochodniami słońca i księżyca

 

przechodniami przechodnymi odchodnymi w tył przechodniami wprzód

 

przechodniami słonecznymi i księżycowymi prastarymi podwojami nieba i ziemi

 

przechodniami przechodnimi odchodnymi w tył przechodniami wprzód

 

pochodniami nieba i ziemi

 

modlitwa goniła nad naszymi głowami w płomieniach

gonitwa goniła pod naszymi głowami w płomieniach

 

prastarymi podwojami przebłagalnymi

 

prastarymi podwojami co się palą a nie spalają domu

 

prastarymi podwojami błagalnymi

 

wonnymi hanukami

 

uciekaliśmy przed swoimi ziemiami uciekaliśmy wielbiliśmy uciekaliśmy dziękowaliśmy

 

języki z drzwi spuszczaliśmy

 

uciekaliśmy przed swoimi ziemiami uciekaliśmy wielbiliśmy uciekaliśmy dziękowaliśmy

 

języki z drzwi spuszczaliśmy

 

uciekaliśmy przed swoimi wielbiliśmy uciekaliśmy dziękowaliśmy

 

języki z okien spuszczaliśmy

 

obręcze ze świec paliliśmy

 

powiedziałam pośród woni toni

 

ześlij ogień dla ziemi z której ucieka nasz dom

 

powiedziałem

 

ześlij ogień dla ziemi z której ucieka nasz dom

 

ześlij piekło dla ziemi która pali nasz dom i spala

ześlij niebo dla nas którzy palimy i nie spalamy

 

gwiazdozbiorów w twoich głowach

 

 

 

biegła bladła

 

Trwoniąc zarys uśmiechu

zbliżała się bladła

 

Spojrzały na nią oczy

z ołowiu

 

zwierciadła

 

Trwoniąc

 

wodę ze zwierciadeł biegła przez ogród

Trwoniąc

słońce

 

wspinała się nad ogród

garb

 

większy od

słońca czerwony zachodził nad jej głową

 

palce nóg

krogulce wokół

ciernia

 

ptak z dziobem zakrzywionym jak plecy garbata

 

wspinała się nad ogród

 

w międzyrzecu podlaskim spotkała józefa

z arymatei

 

rabini są

stąd

 

matki

jej syn stąd ulicami płynne tałesy wokół synagog

matki

 

z arymatei

biele

zwierciadeł

 

 

 

zimą

wysuszone studnie idzie z wiadrem jak babka

 

zimą

 

zwierciadeł

 

czernie

 

czerpie siarczysty mróz

 

trwoni nogi w biegu

 

 

obtańcowywanie ciszy

 

stopy lecą

w ciszy

lecą

 

jak manna

na pustynię

 

scena jak rynna

 

uderzenie z opadania

 

dzwoni

 

nagi deszcz

 

stopa jedna po drugiej

gęsta deszczówka

 

zagęszczenie desek

w deszczu

 

deski stopy deski pod strugami

 

opadają jak krople płyną w strugi dzwonią o rynnę cisza

przezroczystości

 

wydłużają się ich loty

 

przezroczystości

 

w deszczu

 

stopy

jakby się całowały

 

manna i przepiórki na pustyni w deszczu

 

jakby się całowały

 

ręce jakby łapały przepiórki

usta mannę stopy deszcz na pustyni

 

scena pusta stoi jak cisza czarna

 

ręce

usta

ręce

 

czarna

 

niebo jak dechy

wali się na

głowę

 

stopy lecą przez morze czerwone bez oderwania

 

na

głowę

 

wiatr

znad morza

 

unosi stopy

Wraz ze Środą Popielcową rozpoczynamy w Kościele Katolickim okres Wielkiego Postu. Jest to czas czterdziestu dni, w których Kościół, zachęcając do pokuty i nawrócenia, nakazuje post, jałmużnę i modlitwę w celu przygotowania się do największego i najbardziej radosnego Święta w naszym Kościele. Święta Zmartwychwstania Pańskiego, od którego początek bierze nasz Kościół i nasza wiara. Okres Wielkiego Postu ma nas przygotować i zmusić do refleksji nad naszym postępowaniem.

Ojciec Święty nie raz już zaskoczył zarówno nas, katolików, jak i ludzi innych wyznań, swoim postępowaniem. Zawsze zaskakiwał pozytywnie i pokazywał, jak bardzo mylili się ci, którzy nazywali go „pancernym Kardynałem” czy „Papieżem konserwatystą”. Swoim uśmiechem potrafił przekonać do siebie młodzież w Koloni, w Sydney i w Madrycie. Swoimi pielgrzymkami do Izraela, Anglii, na Kubę i do Libanu pokazał, że jest Papieżem pojednania. Troszczącym się nie tylko o katolików i o dobre relacje nie tylko z chrześcijanami, ale z całym światem i z każdym człowiekiem, niezależnie od jego wiary, koloru skóry czy statusu społecznego. Swoimi tomami „Jezusa z Nazaretu” przedstawia nam zwykłym językiem, zrozumiałym dla każdego, Jezusa z Ewangelii jako „postać historycznie sensowną i przekonującą” – człowieka z krwi i kości, który żył przed dwoma tysiącami lat. W encyklikach pokazuje nam prawdy teologiczne i przestrzega przed „dyktaturą relatywizmu”, która dzisiaj również w Polsce jest szerzona pod hasłami „tolerancji” i „poprawności politycznej”.

Ogłaszając Rok Wiary, Benedykt XVI zaprasza nas wszystkich do ponownego odkrycia treści naszej wiary. Do zgłębienia wiary wśród wierzących i do wskrzeszenia wiary tam, gdzie ona wygasła lub gdzie nigdy jej nie było. Papież w ogłoszonym przez siebie Roku Wiary daje nam siebie samego za przykład nieprzeniknionej i głębokiej wiary w Jezusa Chrystusa, a zarazem wielkiej pokory.

Odejść z honorem w momencie, kiedy jest się na szczycie. Jakie to dziwne i niewiarygodne dla zwykłego człowieka. Dostrzeżenie własnych niedoskonałości, kompletnie od nas niezależnych. Przyjęcie z otwartą przyłbicą całego odium, również ze strony ludzi mających się za wierzących. Kto z nas jest w stanie dokonać takiego wyboru w życiu codziennym? Dzisiaj, kiedy najważniejsze wydaje się trwanie na świeczniku, kiedy „stołki” i zaszczyty wydają się być esencją tego, czym człowiek jest i co sobą reprezentuje. Myślę, że nieprzypadkowo, właśnie na początek Wielkiego Postu, Ojciec Święty pokazuje nam, że wcale tak nie jest. Że misja ewangelizacji i szerzenia wiary w Chrystusa jest ważniejsza od nas samych, a my powinniśmy być tylko narzędziami Boga. 11 lutego 2013 roku papież Benedykt XVI, ten „pokorny pracownik winnicy Pańskiej”, daje nam może najważniejszą w historii ostatnich lat lekcję pokory. Wielki Człowiek sam i dobrowolnie usuwa się w cień, wiedząc że ważniejszy od jego osoby jest plan zbawienia świata przygotowany przez Chrystusa.

Słychać w tych dniach wiele głosów, że „papież jest słabym człowiekiem”, że „zwątpił”, że „Papież Polak to pracował do śmierci, a Niemiec to tylko do emerytury”. Ja uważam, że Papież właśnie pokazał nam, jak powinna wyglądać pełnia wiary. Wiara w to, że Kościół jest prowadzony przez Jezusa Chrystusa za sprawą Ducha Świętego, a nie przez papieży czy biskupów. Wiara w to, że jesteśmy tylko małymi narzędziami, którymi Bóg posługuje się w dziele zbawienia świata. Wiara w to, że jedyny niezastąpiony jest tylko Bóg, który prowadzi swój Kościół przez historię ludzkości prostą drogą do zbawienia.

Czy my potrafimy to dostrzec w naszym codziennym życiu? Czy potrafimy przed samymi sobą przyznać się do popełnionych błędów i do naszych niedoskonałości, braków? Czy potrafilibyśmy ustąpić z zaszczytnego miejsca w imię naszej wiary? Okres Wielkiego Postu jest chyba najwspanialszym czasem na zadanie sobie takich właśnie pytań. Żaden z poprzedników Benedykta XVI nie dał chyba tak wspaniałych pytań na tak wspaniały okres. Wielu już dzisiaj dostrzega w tym „koniec Kościoła” albo „spełnienie przepowiedni o końcu świata”. Mało kto dzisiaj zdaje sobie sprawę z tego, że za 40 dni nadejdzie czas Paschy – wielkiej radości ze zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Ufam, że w tym roku będzie to wyjątkowy czas połączony ze świętowaniem rozpoczęcia nowego Pontyfikatu. W Roku Wiary Duch Święty obdarzy Kościół nowym Biskupem Rzymu, który poprowadzi Piotrową barkę przez kolejne długie lata historii.

Niech ten czas będzie dla nas autentycznym czasem pokuty i nawrócenia. Módlmy się o zdrowie dla Papieża Benedykta XVI oraz o wytrwałość i otwartość na działanie Ducha Świętego dla Kolegium Kardynalskiego, przed którym stoi trudne zadanie. To Duch Święty dokona jedynego, właściwego wyboru.

Grazias tibi Papa Benedicte! – Dziękujemy ci, Papieżu Benedykcie!

 

Rafał Fleszar

Nowy Rok sprzyja postanowieniom, obietnicom zmian w życiu i w samym sobie. Tym razem obiecałam sobie, że wreszcie się za siebie wezmę, przejdę na dietę i zrzucę parę(-naście) kilogramów – dla zdrowia i (oczywiście) dla urody. Ale… Zawsze jest jakieś ale! Wymówki zawsze są łatwiejsze niż wzięcie na siebie odpowiedzialności. Nie udało mi się „wystartować” z dietą pierwszego stycznia! Najpierw choroba (wredna, własna, osobista), potem choroba dzieci (dla matki gorsza, o wiele bardziej wredna i męcząca, niż własna!), potem jeszcze coś i jeszcze inne coś… Nowy Rok już dawno za mną, zaczął się luty, a dieta wciąż odkładana na lepsze czasy. I nagle olśnienie! Przecież niedługo zaczyna się Wielki Post! Jak fajnie, upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu – połączę umartwienie duchowe z wysiłkiem walki o zdrowie ciała! Taaaak… pomysł świetny na pierwszy rzut oka, na drugi rzut też, ale… Znów jest jakieś ale???

Ten „prawdziwy” Post (zapisany z reguły wielką literą, więc chyba ważniejszy od „zwykłego”?), polega jednak na czymś zupełnie innym, niż „zwykłe” odchudzanie, zwykłe zadbanie o swoją kondycję, zdrowie i urodę. Kościół zaleca posty jako przygotowanie wiernych do czegoś ważnego, doniosłego święta chociażby – stąd np. polska tradycja poszczenia w Wigilię Bożego Narodzenia. Wiadomo, że w kalendarzu liturgicznym najważniejszym świętem jest Pascha – pamiątka najwspanialszych, bo zbawczych wydarzeń w dziejach świata. Poprzedza jej obchody właśnie ten Wielki Post – aż czterdziestodniowy. O co w nim chodzi? O skierowanie się w głąb, o pokorne spojrzenie na to, co Bóg dla nas uczynił – a przyjął za nas mękę i poszedł na śmierć! Ale chyba najważniejsze jest zaufanie, całkowite oddanie Bogu – umieranie dla siebie, dla własnych słabości i przywiązań, uznanie wyższości i miłosierdzia Ojca. Proces mozolny, ale przecież potrzebny – przeciera oczy duszy i ciała, pozwala spojrzeć na siebie i świat Bożym spojrzeniem, wyostrza zrozumienie celu i sprzyja odnalezieniu właściwej drogi… Tym intencjom sprzyja wyrzeczenie: czy to jedzenia (dawniej mięsa, obecnie częściej… słodyczy lub używek), czy to ogólnie przyjemności (telewizja, internet, telefon, seks…). Każdy na pewno znajdzie sobie jakieś zakresy „przywiązań” do pokonania i do przezwyciężenia. Poza tym nie można zapominać o dwóch innych filarach dobrego postu: o modlitwie (to chyba jasne – brak relacji z Bogiem utrudnia podtrzymanie duchowych intencji i kierunku wzwyż!) i jałmużnie (trudne słowo, ale oznacza ogólnie wspieranie innych, bardziej potrzebujących, niekoniecznie kasą, o wiele trudniej zaoferować np. czas lub życzliwe słowo!).

Jak to się ma do „zwykłego” postu, czyli popularnie mówiąc DIETY? Hm, różnica jest zasadnicza i tkwi przede wszystkim w INTENCJI! Przecież brak tu odniesień do ducha, do wyższych celów i myśli, brak umartwienia czy wyrzeczenia (chociaż oczywiście są, ale…), by osiągnąć bliższą relację z Bogiem. Pozostaje tylko skupienie się na zewnętrzności, na wyglądzie, na zdrowiu (ważnym, ale dla zbawienia przecież nie najistotniejszym!), na samopoczuciu, na satysfakcji, na uznaniu innych itp. Jakie to wszystko nagle robi się przyziemne, egoistyczne, małostkowe. Niby istotne i cenne, ale takie jakieś… małe?
No, nie do końca! Przecież tu też jest walka: ze słabościami, z zachciankami, z lenistwem, z nic-mi-się-nie-chceniem, z niewiarą we własne siły, ze wspomnieniami upadków i totalnych przegranych, wstydem, bólem, głupotą i zgryzotą! Czy to mało? To bardzo, bardzo dużo! Pokonać to wszystko jest czasem ponad ludzkie siły, ale jeśli się odwołam do wyższej instancji, to… może (hahaha, znów zakładam niemoc?) się uda?

I co teraz? Czy można pogodzić post z dietą, skoro są tak odległe pod względem intencjonalnym? Czy warto? Czy w ogóle wypada??? Myślę, że „pogodzenie” nie jest odpowiednim słowem, bardziej pasowałoby tu „wypełnienie” lub jeszcze lepiej: „uzupełnienie”. Ale po kolei.
Przypomina mi się tu biblijna historia z Księgi Daniela (Dn 1, 1-21). Główny jej bohater, Daniel, pochodził z rodu królewskiego i był jednym z młodzieńców judzkich deportowanych przez Nabuchodonozora do Babilonii. Jako człowiek dobrze urodzony został przeznaczony do służby na dworze królewskim. On i jego towarzysze odmawiają spożywania potraw i wina królewskiego (uznając, że nie mogą spożywać pokarmów ofiarowanych bożkom). Żywili się jedynie jarzynami i popijali je czystą wodą. Ku zdziwieniu dworu, chłopcy nie słabną, ale Bóg sprawia, że nawet wyglądają lepiej niż inni służący.
Dieta oparta na samych jarzynach obecnie jest bardzo popularna (aby się o tym przekonać, wystarczy wpisać w Google hasła: „post Daniela” lub „dieta dr Dąbrowskiej”). Często jest podparta filozofią duchową – w reklamach pojawiają się hasła „oczyszczenie ciała i ducha”, turnusy dietetyczne, wykorzystujące tę metodę, często są nazywane „rekolekcjami”. Nie wiem, nie osądzam intencji organizatorów, ale do końca tego nie kupuję. Przecież często intencje organizatorów rozmijają się z intencjami uczestników. Widać tu ewidentnie chęć zysku za wszelką cenę, nawet przy wykorzystaniu chwytliwych haseł podpartych Biblią.

Na czym więc – według mnie – powinno polegać owo „uzupełnienie”? Na oczyszczeniu intencji Nie można o nich zapominać! Przecież walka o ducha nie musi wykluczać walki o ciało – jesteśmy w końcu tą jednością czy nie? Post duchowy, „wyższy”, nie musi wykluczać tego „zewnętrznego”, przyziemnego, a wręcz przeciwnie – mogą się świetnie wspierać, właśnie: UZUPEŁNIAĆ.
Jak tego dokonać? Normalnie – tak, jak się zabierasz do każdego poważnego przedsięwzięcia Zawsze trzeba wszystko spokojnie zaplanować i trzymać się tego planu. Nieważne, czy to będzie przeprowadzka, czy daleka podróż, czy kinderbal syna, czy… post (dieta?). Przemyśleć, przemodlić, nie rozgłaszać wszem i wobec (według zaleceń samego Jezusa – Mt 6, 16-18), uzbroić się w cierpliwość i rozwagę, nie załamywać się chwilowymi niepowodzeniami, poszukać zaplecza życzliwych dusz (przyjaciół, bliskich), które wesprą dobrym słowem, pocieszą w chwili słabości, zagrzeją do walki. To tyle i aż tyle…

Czy mi się uda? Nie wiem! Na pewno nie będzie łatwo, ale cel jest jasny, intencja sprecyzowana, a efekty? Nie nastawiam się na szybkie rezultaty, bo zaległości są ogromne. Życie kury domowej nie sprzyja wychodzeniu ponad siebie i utarte koleiny, dzieci i mąż są zawsze najważniejsi, zapominanie o sobie jest na porządku dziennym, zajadanie smutków i smuteczków nie wydaje się tak szkodliwe, jak szaleństwa innych, kanapa przed telewizorem taka wygodna, pogoda na zewnątrz taka ponura itp., itd. Ale… Chyba jednak nadszedł w końcu ten czas przełomu, chyba pomysł oddania tego Bogu nie jest bardzo Mu urągający?! Może ktoś się będzie zżymał na połączenie postu z Postem, ale ja mam czyste intencje – w mdłym ciele mdły duch, rozlazłe ciało doskwiera tak samo, jak rozmemłana dusza! Przyjaciele dopingują, rodzina wspiera, modlitwa pomoże… Oby mi starczyło sił!

To jest dobry czas, żeby się wziąć za SIEBIE!

 

Katarzyna

Jędrzej Kitowicz, autor Opisania obyczajów za panowania Augusta III, przy okazji omawiania praktyk związanych ze Środą Wstępną (czyli Popielcową) zauważa, że mocno ugruntowane w mentalności prostego ludu było przekonanie, że popiół używany w czasie tego obrzędu pochodzi „z trupich kości”. Przekonanie to nadawało szczególnego wydźwięku słowom wypowiadanym przy posypaniu głów wiernych popiołem: „prochem jesteś i w proch się obrócisz”, których pierwsza część nawiązuje do słów z Księgi Rodzaju mówiących o stworzeniu człowieka (2,7), a druga do słów Psalmu 90 (w. 3). Ten dramatyczny kontekst gestu pokutnego przypomina nam jeszcze i dziś, że pewne wydarzenia wstrząsają naszym życiem obracając w perzynę to, na czym opieramy nasze rachuby i plany, oczekiwania i obawy. Potrzebujemy jednak tego wstrząsu. Świadczy o tym popularność tego obchodu i liczny udział wiernych w ceremonii posypania głów popiołem. Tak samo było za panowania Augusta III, skoro ks. Kitowicz pisał: „Na ten popielec zjeżdżali się i schodzili do kościołów wszyscy katolickiego wyznania, panowie nawet najwięksi nigdy go nie opuszczali. Taka zaś była jeszcze pobożność Polaków, że nawet chorzy, nie mogący dla słabości przyjąć popielcu w kościele, prosili o niego, aby im był dany w łóżku”.

Potrzebujemy przypomnienia, że znikomy jest człowiek i jego sprawy na tej ziemi, że czas spopiela to, o co zabiegamy i walczymy. To ratunek przed wiecznie czyhającym na nas niebezpieczeństwem zapomnienia, że „Miarą naszego życia jest lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt; a większość z nich to trud i marność; bo szybko mijają, my zaś odlatujemy” (Ps 90,10).

W. L.