Bieżące
Wiele lat temu, jedno ze światowych wydawnictw biblijnych wydało niezwykłą publikację. W niewielkiej książce zawarto tylko jedno zdanie, zaczerpnięte z Ewangelii według św. Jana. Przetłumaczono je na wszystkie znane języki i dialekty świata. Oprócz symbolicznego sensu tego pomysłu, miał on znaczenie bardzo praktyczne. Prawie każdy człowiek żyjący na ziemi, posiadający zdolność czytania, mógł – biorąc do ręki tę książkę – przeczytać w swoim własnym języku to jedno zdanie. Słowa Jezusa, które zawierają streszczenie całej historii zbawienia.
Usłyszał je jako pierwszy faryzeusz Nikodem. Przyszedł do Nauczyciela nocą, czując się zapewne bezpieczniejszym w mroku, niż w jasny dzień (co by powiedzieli inni faryzeusze, widząc, że u Rabbiego z Nazaretu szuka rozwiązania swoich problemów?). Nikodem nie przypuszczał nawet, że w ciemności nocy zbliżał się właśnie do światła…
„Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.”
Bóg umiłował świat. Użyty tu grecki czasownik „agapao” oznacza miłość inną, niż więź przyjaźni, czy doświadczenie braterstwa. To miłość, która prowadzi kochającego do oddania samego siebie. Miłość ofiarna. Bezgraniczna. Taka jest miłość Boga do świata. To stwierdzenie dość zaskakujące. W pismach św. Jana świat jest bowiem symbolem tego, co Bogu przeciwne. Świat „nie poznał Boga”, sprzeciwia się Bogu, nienawidzi uczniów Chrystusa. A zarazem, ten świat jest Bożym stworzeniem, straszliwie zranionym przez grzech. Trwając w tym śmiertelnym zranieniu, świat jest bezradny. Niezdolny do pomocy sobie samemu. Dlatego „trzeba, by wywyższono Syna Człowieczego”.
„W Jego śmierci na krzyżu dokonuje się zwrócenie się Boga przeciwko samemu sobie, poprzez które On ofiarowuje siebie, aby podnieść człowieka i go zbawić – jest to miłość w swej najbardziej radykalnej formie.” Słowa encykliki „Deus caritas est” Benedykta XVI. Frapujące jest tu stwierdzenie o „zwróceniu się Boga przeciwko sobie samemu”, wypowiedziane właśnie w kontekście Jego miłości do świata i ludzi. Z jednej strony odkrywamy bowiem obecny w Bogu imperatyw: „aby każdy, kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne”. Z drugiej – jest jednak sąd nad światem. „Sąd polega na tym – przypomina nam Jezus w dzisiejszej Ewangelii – że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność, aniżeli światło, bo złe były ich uczynki.” Światu należy się więc ze strony Wszechmocnego Boga sąd sprawiedliwy. Jak Bóg pogodzi swą sprawiedliwość z miłością do ludzi i do świata?
„Namiętna miłość Boga do swojego ludu – do człowieka – jest zarazem miłością, która przebacza. Jest ona tak wielka, że zwraca Boga przeciw Niemu samemu, Jego miłość przeciw Jego sprawiedliwości. Chrześcijanin widzi w tym już zarysowujące się misterium Krzyża: Bóg tak bardzo miłuje człowieka, że sam stawszy się człowiekiem, przyjmuje nawet jego śmierć i w ten sposób godzi sprawiedliwość z miłością.” (Benedykt XVI, „Deus caritas est”). Tak bowiem Bóg umiłował świat…
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)
Byli zgorszeni Jezusem. Patrzyli, jak w emocjach, wymachując ukręconym ze sznurów biczem, wyrzucał ze świątynnego terenu sprzedawców zwierząt ofiarnych i wymieniających pieniądze bankierów. Hałas, jaki robiły pędzące przez dziedziniec owce i woły, mieszał się z brzękiem rozrzucanych monet i – jak można się domyślać – z przekleństwami poszkodowanych. Nikt chyba nie miał wątpliwości, że ten incydent będzie miał swoje konsekwencje. Oburzone świątynne autorytety z pewnością potraktują całe zajście jako prowokację.
Ewangelie nie raz opowiadają o wydarzeniach, ukazujących wzburzenie Jezusa. Poruszony, wypowiadał słowa pełne nieskrywanych emocji. Było to szczególnie widoczne, gdy spotykał się z przewrotnością i hipokryzją religijnych przywódców ludu. Płonął „świętym gniewem”, widząc, że troszczą się bardziej o zachowanie swych wpływów i majątku, niż o życie zgodne z głoszonymi przez siebie religijnymi zasadami. Stawali się zgorszeniem dla tych, których mieli prowadzić do Boga. To za nimi ujmował się Jezus. Biada wam, znawcom Prawa, bo wzięliście klucz poznania; sami nie weszliście, a tym, którzy chcieli wejść, przeszkodziliście – mówił twardo.
Wypędzenie kupców ze świątynnego dziedzińca nie było protestem Jezusa przeciwko ich handlowej działalności. Przybywający do świątyni pielgrzymi musieli przecież gdzieś kupić zwierzęta, składane potem w ofierze, albo wymienić pieniądze – pogańskie denary z podobizną rzymskiego imperatora – na takie, które, nie budząc rytualnych zastrzeżeń, mogły być wrzucone do świątynnej skarbony. Chodziło jednak o miejsce. Dziedziniec zewnętrzny (zwany „dziedzińcem pogan”), zamieniony przez handlarzy – przy aprobacie świątynnych władz – w plac targowy, był jedynym miejscem w całym kompleksie świątyni, dostępnym dla przybyszów, nie będących Żydami. W zamyśle miał stawać się przestrzenią spotkania z Bogiem Izraela dla tych, którzy – inspirowani wewnętrzna intuicją – szukali jedynego i prawdziwego Boga. Patrząc więc na to, co działo się na „dziedzińcu pogan”, Jezus nie mógł nie zareagować.
Jezus wypędził z „dziedzińca pogan” handlarzy z ich zwierzętami ofiarnymi, wspominając przy tym słowa Izajasza: „Mój dom ma być domem modlitwy dla wszystkich narodów”. Dodał przy tym za Jeremiaszem: „Lecz wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców”. Te słowa są przywołaniem wielkiej tradycji Izraela. Kult świątyni, jako taki, należy tylko do narodu wybranego Izraela. Równocześnie Izrael zawsze miał świadomość, że jego Bóg to Bóg wszystkich narodów – nie tylko jeden spośród wielu bogów, lecz także jedyny prawdziwy Bóg, stwórca nieba i ziemi. I dlatego też musi istnieć dziedziniec, na którym będą mogli się modlić wszyscy ludzie, którzy poszukują Boga. (Benedykt XVI). Czy dziś „szukający Boga” znaleźliby swój „dziedziniec pogan” w naszym Kościele?
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)
„Kiedy schodzili z góry, nakazał im, aby nikomu nie opowiadali o tym, co widzieli, dopóki Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to więc w tajemnicy, tylko zastanawiali się między sobą, co znaczy powstać z martwych.”
Te dwa zdania, kończące ewangeliczny opis przemienienia Jezusa, dobrze ilustrują konsternację uczniów. Przed chwilą, na górze, na którą zaprowadził ich Mistrz, byli świadkami wydarzenia, którego nie mogli pojąć. Ewangelista Marek, spisujący wspomnienia Piotra (naocznego świadka), zapisał: „Tam przemienił się w ich obecności. Jego ubranie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi nie potrafi wybielić.” Widać pewną nieporadność opisu. Ludzkie słowa są bezradne w konfrontacji z tajemnicą, której byli świadkami. Tam na górze bowiem, Jezus niespodziewanie pozwolił Piotrowi, Jakubowi i Janowi ujrzeć blask swojego bóstwa. Dlaczego to uczynił?
Nie mogli jeszcze dojść do siebie po tym, co wydarzyło się sześć dni wcześniej (jak bardzo musiało im to utkwić w pamięci, skoro w Ewangelii znajdujemy wzmiankę: „a po sześciu dniach Jezus zabrał Piotra, Jakuba i Jana…”). To wtedy właśnie, po poruszającym wyznaniu Piotra („Ty jesteś Chrystusem”), Jezus zaczął uczniom oznajmiać, co Go czeka. Mówił o swym cierpieniu, o odrzuceniu przez starszych i kapłanów i o zbliżającej się śmierci. Zapowiadał też – to w ich uszach brzmiało szokująco – swoje, po trzech dniach, zmartwychwstanie. Wszyscy doskonale rozumieli Piotra, który wtedy gwałtownie zaczął upominać Jezusa, protestując przeciwko takiej wizji przyszłości. Nie rozumiał zupełnie zamiarów Pana, stając się przeciwnikiem („szatanem”) Bożych planów.
Gdy schodzili z góry, Jezus znów mówił im o swym zmartwychwstaniu, przykazując zarazem, by nie rozpowiadali nikomu o tym, co dane im było przed chwilą zobaczyć. Niedługo potem, już wobec wszystkich, znów będzie zapowiadał im swoje odejście. Nie zrozumieją jednak tego, co im powie. Ale będą bali się Go o to zapytać.
Kontekst, w jakim dokonuje się przemienienie, ukazuje wyraźnie cel Jezusa. Pan pozwala w niezwykły sposób „dotknąć” trzem wybranym uczniom swego bóstwa, aby trwające w nich wspomnienie tego wydarzenia było umocnieniem w nadchodzącej godzinie krzyża. Wiszący na krzyżu cierpiący skazaniec w niczym nie będzie przypominał promieniejącej boskim blaskiem postaci z góry przemienienia. Jedynie wiarą można w Nim będzie wtedy dostrzec Tego, który prawdziwie jest – jak wyznał Piotr – „Chrystusem, Synem żyjącego Boga”. Druga wielkopostna niedziela przywołuje scenę przemienienia, zachęcając nas do zaufania i wytrwałości. Zmierzamy przecież w stronę Paschy, aby spotkać Zmartwychwstałego.
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)
Co roku w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu słyszymy w czasie Mszy świętej ewangeliczny opis kuszenia Jezusa na pustyni. W tym roku jest to najkrótsza (i najstarsza zarazem) relacja, którą przynosi nam Ewangelia według Marka. Autor nie zwraca w niej uwagi na treść poszczególnych pokus, ani na odpowiedzi Jezusa (co czynią, ze szczegółami, zarówno Mateusz, jak i Łukasz). Ukazuje jednak w swej relacji kilka znaczących detali.
„I zaraz Duch Go wyrzuca w pustkowie” – tak brzmi dosłowne tłumaczenie wersetu Markowej Ewangelii. Zaraz, natychmiast, niezwłocznie po swoim chrzcie w Jordanie – wydarzeniu rozpoczynającym publiczną działalność Jezusa – jest On „wyrzucony” na pustkowie. Nie chodzi tu oczywiście o „wyrzucenie” rozumiane jako zmuszanie do czegoś. Niemniej jednak w użytym tu czasowniku („ekballo” – wyrzucać, usuwać) kryje się pewien dynamizm, jakaś siła. Może to być podkreślenie doświadczanego przez Jezusa (w mocy działania Bożego Ducha) wewnętrznego imperatywu, prowadzącego Go na pustynię, by tam pościł i doświadczył kuszenia szatana.
Jezus staje na terytorium nieprzyjaznym człowiekowi. Pustkowie, miejsce bezludne i nieurodzajne, na którym się znalazł, kryje wiele niebezpieczeństw. Uświadamia człowiekowi jego kruchość i bezradność. Nawet pustynna fauna stanowić może śmiertelne zagrożenie. Jednak nawet tak trudne i nieprzyjazne miejsce może okazać się łaską. To nie przypadek, że właśnie na pustyni dokonywały się najważniejsze wydarzenia z historii zbawienia. Tu, gdzie człowiek odkrywa własną słabość i niemoc, doświadcza jednocześnie zbawczego działania Boga. Pustynia, na którą – przez swój grzech – zamienił człowiek rajski ogród, przynosi zapowiedź powrotu do pierwotnej wspólnoty ze Stwórcą.
Jezus, „wyrzucony” na pustynię, zapowiada światu ten zbawczy powrót. „Był ze zwierzętami, a aniołowie usługiwali Mu” – słyszymy w Ewangelii. Syn Boży unicestwia pokusy diabła i żyje w jedności z całym stworzeniem. Spełniają się słowa mesjańskiej zapowiedzi proroka Izajasza o świecie pozbawionym przemocy, w którym nawet dzikie, drapieżne zwierzęta są poskromione, nieprzyjaźń została zwyciężona, a stworzenie żyje w harmonii ze sobą. Cząstkę tego nowego, przemienionego świata Jezus przynosi ze sobą.
Czterdzieści dni postu Jezusa na pustyni i duchowa walka, której doświadczył, były przygotowaniem do drogi, w którą wyruszał. Drogi do Paschy, do Jego śmierci i zmartwychwstania. Na początku Wielkiego Postu (naszych czterdziestu dni paschalnego przygotowania) słyszymy wezwanie do nawrócenia i wiary w Ewangelię – „Dobrą Nowinę Boga”. Abyśmy, dając się Duchowi „wyrzucić” na pustkowie (trudno przeżyć Wielki Post bez odrobiny ciszy i doświadczenia pewnej samotności), tęskniąc do pojednania z ludźmi i pragnąc harmonii ze światem, dobrze przygotowali się do świąt naszego zbawienia.
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)
Popielec, zwany niegdyś „głową (początkiem) postu”, rozpoczyna
czterdziestodniowy okres przygotowania do Wielkanocy. Warto podkreślić: to
Pascha (Wielkanoc) jest celem drogi, jaką prowadzi nas Wielki Post – czas
paschalnej pokuty.
Łaciński termin „Quadragesima”, który tłumaczymy jako „Wielki Post”,
należałoby właściwie przełożyć jako „Czterdziestnicę”. Symboliczna liczba 40
jest nawiązaniem do wielu biblijnych wydarzeń, związanych z oczekiwaniem,
przygotowaniem, oczyszczeniem. Czterdzieści dni trwał potop, oczyszczający
świat z grzechu i niosący odrodzenie życia. Czterdzieści dni przebywał Mojżesz
na Synaju, oczekując na przekazanie Tory, Bożego Prawa. Czterdzieści lat trwała
wędrówka Izraelitów do ziemi Bożych obietnic. Czterdzieści dni wędrował Eliasz
do Bożej góry Horeb na spotkanie z Panem. Tyleż czasu dawał na nawrócenie
prorok Jonasz grzesznym mieszkańcom Niniwy. Czterdzieści dni wreszcie trwał
pobyt Jezusa na pustyni, gdzie pościł, odpierając pokusy diabła.
To właśnie ze względu na zachowanie liczby czterdziestu dni Wielki Post (od VIII
w.) rozpoczyna się w środę. Niedziela, jako dzień Zmartwychwstania, nie była
bowiem dniem pokuty, ani postu. Wielki Post zaczyna się w Środę Popielcową,
a kończy w Wielki Czwartek, przed rozpoczęciem Mszy Wieczerzy Pańskiej. Od
niej bowiem liczy się już czas Świętego Triduum Paschalnego.
Początków Wielkiego Postu, jako czasu przygotowania do Wielkanocy, można
zapewne szukać już w III w., w tradycji zachowywania kilku postnych dni przed
Paschą. W wieku IV znajdziemy już wiele wzmianek o czterdziestodniowym
okresie paschalnego postu (św. Atanazy z Aleksandrii, pątniczka Egeria, św.
Cyryl Jerozolimski, św. Ambroży).
Niewątpliwie na ostateczny kształt Wielkiego Postu miały wpływ obrzędy
katechumenatu, przygotowujące dorosłych kandydatów (katechumenów) do
przyjęcia w Wielką Noc sakramentów inicjacji chrześcijańskiej (Chrztu,
Bierzmowania, Eucharystii), jak również liturgie pokutników publicznych, którzy
przygotowywali się do uroczystego pojednania i rozgrzeszenia, otrzymywanego
w Wielki Czwartek. To tych ostatnich dotyczył najpierw – znany nam ze Środy
Popielcowej – pokutny obrzęd posypania głów popiołem, rozciągnięty z czasem
na wszystkich wiernych.
Obrzędy wielkopostne obrastały z wiekiem nowymi tradycjami,
odpowiadającymi duchowi czasów – pokutnymi, a zwłaszcza pasyjnymi.
Niektóre z nich żywe są do dziś (nabożeństwo Drogi Krzyżowej, czy Gorzkich
Żali). Niektóre należą już do historii (jak tzw. niedziele przedpościa:
Starozapustna, Mięsopustna i Zapustna – któż je dziś jeszcze pamięta…?).
Przez wieki nie zmieniło się jedno. Wielki Post daje nam „narzędzia” do
owocnego przygotowania do Paschy. To post, modlitwa i jałmużna.
Nieodzowne pomoce do nawrócenia, które jest głównym zadaniem
chrześcijanina. Post, modlitwa i jałmużna – wielkopostna triada. Uczy
wstrzemięźliwości, pozwalającej zdobyć pewien dystans do rzeczy, chroniącej
przed zachłannością i łapczywością. Daje dyspozycyjność wobec poznanej woli
Boga, zachowując przed złudzeniami. Prowadzi do miłosierdzia. Post bowiem,
bez miłosierdzia, jest niczym – mówi św. Augustyn. I dodaje: „Wstrzemięźliwość
wasza niech będzie pokarmem dla biednych”. Czy może być lepszy program na
czterdzieści dni paschalnej pokuty?
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)