Bieżące
Kuszenie Jezusa ma miejsce czterdzieści dni po Jego chrzcie w Jordanie. Czas postu na pustkowiu (gr. eremos), to czas rozeznawania misji, podejmowania decyzji. Jezus, pełen Ducha Świętego, ma właśnie rozpocząć swą drogę. Jak ma wyglądać realizacja zbawczej woli Ojca?
W scenie kuszenia demon staje się „doradcą” Jezusa. Taka jest odwieczna metodologia działania kusiciela. „Pomóc” człowiekowi osiągnąć to, co zostanie mu sprytnie podsunięte i ukazane jako dobro. Jeśli Syn Boży jest głodny, niech powie kamieniowi (a ma przecież tę moc), by stał się chlebem. Jeśli Syn Boży ma władać całym światem (a cóż może być lepszego dla ludzkości?) niech przyjmie tę władzę. Wystarczy skromny pokłon oddany „księciu tego świata”. Jeśli Mesjasz chce objawić się ludzkości, niech zstąpi w swej chwale ze szczytu świątyni Pana w towarzystwie aniołów Bożych… Czyż nie o to chodzi, by wszyscy w Niego uwierzyli? Wypełnią się wtedy Pisma (diabeł skwapliwie przytacza odpowiednie wersety psalmu) i rzesze pokłonią się Oczekiwanemu. Rozwiązania wydają się proste…
Gdy w Popielec rozpoczynaliśmy czterdziestodniowy okres pokuty, w liturgicznej modlitwie prosiliśmy Boga, „aby nasze wyrzeczenia umocniły nas do walki ze złym duchem”. Scena kuszenia Jezusa ma wyostrzyć naszą uwagę i obudzić naszą wrażliwość. Zły uderza bowiem najczęściej tam, gdzie widzi problem, kompleks, słaby punkt człowieka. Uderza, rozpoczynając „subtelny” dialog, mający na celu zaabsorbowanie i zwrócenie uwagi na to, co będzie wydawać się dobre, pożądane, wręcz konieczne.
W Pierwszym Liście św. Jana Apostoła znajdujemy przestrogę: „Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia, pochodzi nie do Ojca, lecz od świata”. Zaspokojenie zmysłów (pożądanie, obżarstwo), bogactwo i władza (chciwość), wywyższanie nad innych (próżność, pycha, egoizm) – w te sfery naszego życia najczęściej uderza kusiciel. Niewiele się zmieniło od pierwszego „rajskiego” kuszenia. Ono również zaczęło się od wciągnięcia w rozmowę pozornie troskliwym, a w gruncie rzeczy absurdalnym pytaniem: „Czy Bóg rzeczywiście powiedział: Nie wolno wam jeść ze wszystkich drzew tego ogrodu?” Końcem było „odkrycie” człowieka, potwierdzające w konsekwencji logikę kusiciela: „Wtedy kobieta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy”. „Pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia…” Chrześcijanie odpowiadają na te pokusy postem, modlitwą i jałmużną. To potwierdzony przez Pana Jezusa skuteczny „oręż” do walki ze złym duchem. Nie zapomnijmy o nim.
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)
Ten znak pojawia się w chrześcijańskiej liturgii tylko jeden raz w roku. Popiół. Od niego pochodzi nazwa tego dnia, nazywanego „głową”, czyli początkiem postu. Popielec. Rozpoczyna czterdziestodniową drogę do Paschy.
Popiół i proch ziemi w wielu religiach były (i są) znakami żałoby i smutku. Sypanie popiołu, czy ziemi na głowę, podrzucanie ziemi lub popiołu do góry, spanie na popiele, a nawet tarzanie się w nim… Takie zwyczaje znane były w starożytnym Egipcie, Grecji, w tradycjach arabskich, a także w judaizmie. Chrześcijanie przejęli wiele żydowskich zwyczajów, także posługiwanie się popiołem na znak pokuty, żalu i oczyszczenia. Zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie znajdujemy wiele odniesień do takiej symboliki. Ewangelia przywołuje słowa Jezusa, wypowiedziane nad niewiernymi miastami: „Biada tobie Korozain! Biada tobie Betsaido! Gdyby w Tyrze i Sydonie działy się te cuda (…), już dawno by pokutowały w worze pokutnym i popiele.”.
Warto zwrócić uwagę na słowa modlitw, jakie towarzyszą obrzędowi posypania popiołem w czasie Mszy świętej w Popielec. Liturgia przewiduje dwie formuły modlitwy błogosławieństwa popiołu (do wyboru przez celebransa). Pierwsza z nich ukazuje cel „wytrwania w czterdziestodniowej pokucie”, jakim jest „uczestniczenie w paschalnym misterium” Syna Bożego „z oczyszczonymi duszami”. Na samym początku Wielkiego Postu słyszymy więc przypomnienie, że jego sensem jest przygotowanie do dobrego przeżycia Paschy. Wielki Post to w istocie (i taka jest jego łacińska nazwa) „Czterdziestnica” Paschalna, u kresu której będziemy – przygotowani przez pokutne obrzędy – celebrować tajemnicę naszego zbawienia. Druga z modlitw przypomina zaś – co może budzić instynktowny opór – konieczność uznania, że „jesteśmy prochem i w proch się obrócimy”. Ten motyw powraca także w jednej z dwóch formuł, wypowiadanych w czasie sypania popiołu na głowy: „Pamiętaj, że prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Motyw „obracania się w proch” może wydawać się pesymistyczny, beznadziejny. Alternatywne wezwanie, brzmiące: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (pierwsze słowa Jezusa, zapisane w Markowej Ewangelii) brzmią w naszych uszach bardziej „optymistycznie”. Paradoksalnie jednak, słowa uświadamiające nam, że jesteśmy prochem, niosą również głęboką nadzieję. Przypominają nam, że jesteśmy stworzeni przez Boga, „wypieszczeni” Jego rękami. „Ulepił Pan Bóg człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia” – czytamy w Księdze Rodzaju. A więc, z prochu powstali, otrzymaliśmy tchnienie Bożego życia. Dramat grzechu wbił żądło śmierci w ludzką egzystencję. „Wrócisz do ziemi, bo z niej zostałeś wzięty” – słyszy pierwszy człowiek z ust Boga – „bo prochem jesteś i w proch się obrócisz…” Nieustannie doświadczamy owego „obracania się w proch”. Boleśnie daje nam o tym znać kruchość naszego życia. Bezradność wobec wydarzeń, dziejących się wokół nas. Przypomniała nam o tym siejąca spustoszenie pandemia. Przypomina nam w tych dniach tocząca się obok nas straszliwa wojna. Śmierć, będąca – jak pisał Apostoł Paweł – „żądłem grzechu”, wciąż uświadamia nam naszą słabość. W tym doświadczeniu nie jesteśmy jednak osamotnieni. Jest z nami Syn Boży, który – przyjmując człowieczeństwo – stał się wraz z nami „prochem ziemi”. Odpowiedzią Boga na zdradę człowieka jest bowiem miłość. Jej zwycięstwo pochłonęło śmierć. Popiół sypany na nasze głowy na początku Wielkiego Postu jest zapowiedzią nowego stworzenia, którym się stajemy. Obracamy się w proch, by Bóg na nowo „ulepił nas z prochu”. Pokutna modlitwa uświadamiająca nam, że „jesteśmy prochem”, proklamuje zarazem z nadzieją „odpuszczenie grzechów” i „nowe życie na podobieństwo zmartwychwstałego Chrystusa”. Bóg na nowo tchnie w nas tchnienie życia. Na zawsze.
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)
„Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” – mówił Jezus do swoich uczniów. Przypominał, że Bóg jest dobry i miłosierny dla grzeszników. Przestrzegał przed osądzaniem innych. Piętnował hipokryzję. „Dlaczego widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? (…) Obłudniku! Wyjmij najpierw belkę z własnego oka…”
Hipokryzja (gr. hipokrisis) – dwulicowość, fałszywość, nieszczerość, udawanie, obłuda. W słowach Jezusa w Ewangelii aż osiemnaście razy znajdujemy mocne napiętnowanie hipokryzji. Najczęściej w kontekście obłudy przedstawicieli religijnych i politycznych elit. Kreując się na społeczne i duchowe autorytety, wymagając podporządkowania głoszonym przez siebie normom, byli niczym duchowi ślepcy, prowadzący innych wprost ku przepaści. Do nich właśnie skierowane są najostrzejsze słowa Jezusowych upomnień: „Biada wam, uczeni w Piśmie, faryzeusze, hipokryci…”. Mieli być świadkami, wskazującymi drogę do Boga. Stali się dla ludzi zgorszeniem i przeszkodą.
„Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Przygotowują wielkie ciężary, których nie można unieść i nakładają je ludziom na ramiona, a sami nie chcą ruszyć ich nawet palcem. Czynią zaś wszystko, aby pokazać się ludziom. (…) Obłudnicy! Słusznie prorokował o was Izajasz: Lud ten czci mnie wargami, ale ich serce daleko jest ode Mnie. (…) Biada wam, obłudni, bo zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi… Jesteście podobni do pobielonych grobów, które z zewnątrz wyglądają pięknie, ale wewnątrz są pełne trupich kości i zgnilizny. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, ale wewnątrz jesteście pełni obłudy i nieprawości.” Wstrząsająca diagnoza.
Na jej bolesną aktualność zwrócił uwagę w swojej katechezie papież Franciszek:
„Obłudnik jest osobą, która udaje, schlebia i oszukuje, bo żyje z maską na twarzy i nie ma odwagi, by zmierzyć się z prawdą. Z tego powodu nie jest zdolny do prawdziwej miłości. Obłudnik nie potrafi miłować: ogranicza się do życia w egoizmie i nie ma siły, by ukazać swoje serce w sposób przejrzysty” – powiedział papież. „W polityce nierzadko spotyka się hipokrytów, którzy przeżywają rozdarcie między sferą publiczną a prywatną. Szczególnie odrażająca jest obłuda w Kościele. I niestety, istnieje hipokryzja w Kościele, i jest wielu chrześcijan i wielu obłudnych duchownych. Nigdy nie zapominajmy o słowach Pana: Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi.”
Hipokryzja jest, niestety, także chorobą naszej współczesności. Proces uzdrawiania rozpoczyna się jednak od usunięcia belki z własnego oka.
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)
Jeśli dziś te słowa Jezusa budzą odruchowy sprzeciw, jak bardzo musiały bulwersować dwa tysiące lat temu? Problem w tym, że ukazują one najbardziej charakterystyczny rys duchowości chrześcijańskiej. Pozbawione go chrześcijaństwo traci swój niepowtarzalny „smak”, stając się po prostu tożsame z „byciem porządnym człowiekiem”. Tyle, że porządnych i dobrych ludzi jest również bardzo wielu poza chrześcijaństwem. I Ewangelia nie jest im wcale do tego potrzebna. Tu jednak chodzi o dużo więcej.
„Miłujcie wrogów waszych, dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą. Błogosławcie tych, którzy was przeklinają i módlcie się za tych, którzy wam uwłaczają. Temu, kto cię uderzy w policzek, nadstaw i drugi…”. To słowa sprzeczne z powszechnie obowiązującą logiką. Według niej dobroć i życzliwość należy okazywać ludziom dobrym. Z wrogami zaś należy walczyć, by ich zniszczyć. W starożytnym (i nie tylko) świecie, będącym pod wpływem myśli greckiej, miłosierdzie i przebaczenie uznawane było za słabość. Miłosierdzie, jako „kłócące się z rozumem”, nazywano „chorobą duszy” (Seneka), a przebaczenie, czyli „darowanie zasłużonej kary”, uznawano za „sprzeczne z zasadą sprawiedliwości”. Jezus natomiast, wzorcem postępowania dla swoich uczniów, czyni postawę Boga: „Bądźcie miłosierni, jak miłosierny jest wasz Ojciec”. To wydaje się gorszące. Do tego Bóg – jak podkreśla Jezus – „jest łaskawy dla niewdzięcznych i złych”.
Czy nie doświadczamy bezradności i zniechęcenia wobec tych słów? Nie potrafimy przecież tak żyć. Niektórzy będą próbowali słowa Jezusa poddawać łagodzącej interpretacji, odbierając im ich wyrazistość i radykalizm. Wielu powie o wzniosłych ideach i ewangelicznej doskonałości, możliwej do osiągnięcia jedynie dla „dusz najdoskonalszych”. Pozostali będą „twardo stąpać po ziemi”, wiedząc, że „życie ma swoje prawa”. Czyżby Pan Jezus postawił nam po prostu poprzeczkę zbyt wysoko?
Jedno wydaje się pewne: nie jesteśmy w stanie tak kochać o własnych siłach. Tak żyć może jedynie ktoś, kto doświadczył wewnętrznej przemiany, której sprawcą jest Duch Święty. Biblia nazywa ten proces „powtórnym narodzeniem” (słowa Jezusa do Nikodema), „nowym stworzeniem”, czy „wskrzeszeniem z martwych razem z Chrystusem” (św. Paweł). Źródłem tej przemieniającej nas mocy jest łaska otrzymana na chrzcie – „narodzenie z wody i Ducha Świętego”. Czasem jednak łaska chrztu (udzielonego w dzieciństwie i niepotwierdzonego później dojrzałą wiarą) „leży” obok naszego życia – jeśli użyć ewangelicznej metafory – jak zaczyn obok ciasta. Bez „wymieszania” nie wzrasta, nie przemienia. Słowa Jezusa o miłości do wrogów, przebaczeniu i miłosierdziu są sprawdzianem naszej wiary. Tej, rodzącej się z wytrwałego słuchania Słowa Bożego. Nigdy nie zastąpi jej chrześcijaństwo „kulturowe”, ani religijne tradycje. Potrzeba pójścia do źródła…
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)
Kazanie na równinie z Ewangelii Łukasza, które słyszymy dzisiejszej niedzieli, jest odpowiednikiem Mateuszowego Kazania na górze. Zebrane w jedną całość wypowiedzi Jezusa, stanowią jakby konstytucję Bożego Królestwa, które głosi. To serce Dobrej Nowiny. Tekst Kazania na górze w Ewangelii według Mateusza rozpoczyna się słowami ośmiu błogosławieństw. Łukasz natomiast przytacza cztery formuły błogosławieństw i towarzyszące im czterokrotne biada. Co właściwie znaczy Jezusowe: błogosławieni? Jak rozumieć wypowiadane przez Pana: biada?
Tradycyjny przekład tych słów (dla którego podstawą była Vulgata), łacińskie: beati, tłumaczy jako: błogosławieni. Jednak użyte w tym miejscu w greckim tekście Ewangelii: makarioi, oznacza po prostu: szczęśliwi. Czy nie brzmi to dość paradoksalnie? Szczęśliwi biedni, szczęśliwi głodni, szczęśliwi płaczący… Szczęśliwi znienawidzeni, odtrąceni, zelżeni… A Jezus dodaje jeszcze w tym miejscu: „uradujcie się i podskoczcie!”. Czy jednak owa „zapłata w niebie”, której zapowiedź słyszymy w takim kontekście, jest dla nas rzeczywiście aż tak pociągająca?
Wypowiadane przez Jezusa biada nie jest przekleństwem. Jest słowem bólu. Samo brzmienie greckiego słowa: uai, czy hebrajskiego: oj, hoj jest niczym jęk, pełen cierpienia okrzyk. To słowo pada z ust Jezusa, gdy spotyka się z zamkniętymi, kamiennymi sercami. Słyszą je ludzie z religijnych elit – faryzeusze, nauczyciele Pisma, przywódcy ludu. Pada pod adresem pełnych pychy miast: Kafarnaum, Korozain, Betsaidy, które nie nawróciły się, słysząc słowa Jezusa i widząc znaki, jakie czynił. Czemu jednak Jezus mówi w ten sposób do ludzi sytych, bogatych, radosnych i cieszących się dobrą sławą? Kto konkretnie jest adresatem takich słów Pana?
Otóż – i to może być zaskakujące – słowa Jezusa nie są adresowane do zgromadzonych tłumów. Zarówno w Kazaniu na górze, jak i tutaj, Jezus wygłasza naukę do swoich uczniów. Na nich spogląda. To oni są zarówno adresatami błogosławieństw, jak i tymi, których przestrzega pełne bólu biada. Dziś, to słowa skierowane do Kościoła, do uczniów i uczennic Pana. Są umocnieniem, gdy doświadczają niedostatku, cierpią prześladowanie, przeżywają smutek. Ale mówią też o bólu Pana, gdy sytość, dostatek i światowa beztroska odbierają Jego uczniom wrażliwość na ubogich i najmniejszych. Jezusowe „biada” staje się wtedy dramatycznym ostrzeżeniem.
ks. Grzegorz Michalczyk (za aleteia.pl)